- W moim przekonaniu nic takiego, co by zagrażało interesom kobiet, się nie stało - mówi o aborcji Prezes PiS, Wicepremier Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla „Wprost”.
Tak się chwalicie Polskim Ładem, choć na razie to tylko zbiór haseł. Premier co drugi dzień jest gdzieś w Polsce i wszędzie o tym opowiada.
- Bo jest o czym opowiadać. To naprawdę wielki, kompleksowy program dla Polski. Epidemia była wielkim nieszczęściem. Z powodu COVID-19 i z powodu innych okoliczności zmarło w Polsce przeszło 100 tys. ludzi. Można powiedzieć, że była to prawdziwa zaraza. Używam czasu przeszłego, choć ona nas jeszcze nie opuściła. Na szczęście pojawiła się szansa na odbudowę gospodarki w postaci 770 miliardów zł z budżetu unijnego i z takim wskazaniem, żeby środki z Funduszu Odbudowy wydać jak najszybciej, czyli rocznie na inwestycje będziemy mogli przeznaczyć 110 miliardów zł. Do tego dochodzą nasze własne możliwości budżetowe, które są dużo większe niż przed laty. Jesteśmy dzisiaj trzy razy bogatsi niż w 1991 roku, kiedy to za rządów Jana Olszewskiego PKB, po ciężkim balcerowiczowskim spadku - katastrofie, jaką wywołały całkowicie nieprzemyślane reformy - zaczął wzrastać. No i wreszcie mamy szansę do końca tej dekady osiągnąć w PKB średnią europejską.
Ludzi jednak najbardziej elektryzują nowe podatki, kwota wolna, ale i podwyższanie składki zdrowotnej. Ze strony opozycji padają zarzuty, że chcecie zarżnąć klasę średnią.
- To jest bardzo nieuczciwa retoryka. Przy zarobkach rzędu 10 tys. nic się nie zmieni. Człowiek, który zarabia koło 20 tys. zł miesięcznie straci na tej reformie bardzo niewiele. Podatek zwiększy się dla ludzi zarabiających w przedziale od 20 do 30 tys., czyli przy bardzo dobrych zarobkach. A znacznie więcej będą płacić ci, którzy zarabiają pół miliona, milion złotych rocznie. Nikt ich jednak nie zarżnie, a jedynie troszeczkę obniżą się ich dochody. One w dalszym ciągu będą wysokie. Wilczym prawem opozycji jest krytykować rządzących, ale nasza opozycja jest totalna i zamiast wilczych praw stosuje smocze.
We „Wprost” publikujemy cyklicznie listę stu najbogatszych Polaków. Co pan myśli o takich rankingach i o milionerach?
- Nie przeszkadza mi miliarder, który 30., 40. lat temu coś miał za uszami, ale inwestuje w Polsce, dobrze dysponuje pieniędzmi, płaci w kraju podatki. Niektórzy miliarderzy może nie wzbudzają we mnie sympatii, ale trzeba się pogodzić, że w gospodarce wolnorynkowej tacy będą. Natomiast ludzie, którzy nie potrafią się niczym wykazać poza drugorzędnymi, trzeciorzędnymi sprawami i zarabiają miliardy – to wzbudza to moje zastanowienie, niekoniecznie przyjazne.
Ekonomista Ryszard Bugaj mówi, że patologią naszego systemu jest brak podatku spadkowego. A został zniesiony za pierwszego rządu PiS.
- Śp. Zyta Gilowska go zniosła. Osobiście bardzo ją lubiłem i ceniłem, ale była bardzo liberalna. W tamtym momencie to było potrzebne, bo mieliśmy deficyt. Wtedy obniżyła też składkę zdrowotną, co pomogło polskiej gospodarce w kryzysie. Żeby była jasność: myśmy go nie przewidzieli. Według powszechnych przewidywań lekkie załamanie światowej koniunktury miało nadejść w 2011 roku. Zatem to nie pod kryzys 2008 roku obniżaliśmy podatki. Po prostu chcieliśmy się szybko rozwijać, żeby prowadzić politykę socjalną. A można ją realizować dopiero wtedy kiedy są środki. Projektując 500 plus zaczęliśmy od drugiego dziecka, nie dlatego, że nie chcieliśmy pomagać rodzinom z jednym dzieckiem, tylko dlatego, że nie wiedzieliśmy, czy zbierzemy pieniądze na program od pierwszego dziecka. Do tej pory nasza polityka społeczna dobrze się udaje, bo nie mieliśmy żadnej wielkiej wpadki, ani dużego deficytu, mimo że sfinansowaliśmy ogromne wsparcie dla przedsiębiorstw. W 2010 roku było 7,9 proc. deficytu, żadnej polityki socjalnej i żadnej pomocy dla przedsiębiorstw. A teraz mamy deficyt mniejszy, mimo że jedno i drugie jest.
Skoro jednak zwiększacie obciążenia lepiej zarabiającym i samozatrudnionym, to może należałoby wprowadzić podatek spadkowy? To się wpisuje w filozofię zwiększania obciążeń ludziom najbogatszym.
- My nie uprawiamy filozofii tylko politykę. Ja dysponuję jedną trzecią niewielkiego domku i to jest moje spojrzenie na tę sprawę. Trzeba porozmawiać z tymi, którzy mają coś do zostawienia po sobie.
PiS ma już na koncie kilka niezrealizowanych programów - milion elektrycznych aut, 100 tys. tanich mieszkań. To stawia pod znakiem zapytania wiarygodność tego nowego programu.
- Ale dużo więcej zrealizowanych, 500 plus chociażby. Jest mnóstwo innych programów socjalnych, jest rozwój gospodarczy, historycznie niskie bezrobocie, są drogi, produkcja mieszkań wzrosła do 230 tys. rocznie. Nie wszystko się udało, bierzemy to pod uwagę. Ale za chwilę będziemy głosować nad ustawą, która pozwoli nam wybudować fabrykę samochodów elektrycznych w Jaworznie. Czy ona będzie produkowała milion aut? Jeżeli będzie zapotrzebowanie na milion, to będzie ich tyle. Za chwilę uruchamiamy nowy program mieszkaniowy, dzięki któremu nowymi metodami ludzie będą mogli tanio budować - nie wielkie mieszkania, ale domy nadające się do życia, co najmniej 70 metrowe, a z poddaszem 90 metrowe. Podobno można to zrobić mieszcząc się w 100 tys. złotych, jeśli się ma działkę. To jest szansa dla ludzi, którzy nie mają dużych środków. Zobaczyliśmy, że jakaś droga nam nie wychodzi, to ją zmieniliśmy. Sądzę, że Polski Ład wsparty dużymi środkami będzie cywilizacyjną zmianą w Polsce. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, będziemy mieli takie PKB jak Hiszpania lub Włochy, bliskie Francji - oczywiście per capita.
W przypadku programu 500 plus też nie wszystko się udało. Na demografię nie wpłynął.
- 500 plus to nie był program populacyjny. To był przede wszystkim program mający na celu wyciągnięcie pewnej części społeczeństwa z nędzy. Podczas strajków górników, gdy strzelano do demonstrantów, byłem na Śląsku, gdzie zaczepiła mnie pewna pani. Wyglądała bardzo ubogo i powiedziała: „Pan tu przyjechał, żeby bronić tych górników, a oni mają pełne kieszenie pieniędzy. Ja mam 1800 złotych, bo tyle zarabia mąż i troję dzieci. Po zapłaceniu wszystkich opłat zostaje mi 800 złotych”. Ta pani ma w tej chwili, po opłaceniu wszystkich świadczeń, 3 tysiące do dyspozycji. Jest to ciągle ciężka bieda, jednak 500 plus i zachowanie dawnych świadczeń zrobiło różnicę.
Czyli to jest czysto socjalny program?
- Tak. I pokazujący, że państwo ceni rodzicielstwo.
A te 12 tys. złotych, które chcecie wypłacać na dziecko do 3 roku życia, czemu ma służyć?
- Zachęceniu par, które mają jedno dziecko, do posiadania drugiego i trzeciego.
Czyli to ma być program prodemograficzny?
- Tak. Chodzi o to, żeby w praktyce koszty wychowania dziecka do 3 lat zostały pokryte przez państwo.
Premier mówi, że nie wycofujecie się z podatku medialnego. Czy po protestach mediów uważa pan, że to dobry pomysł?
- Oczywiście. Prawie we wszystkich państwach europejskich występuje taki podatek, dlaczego ma nie występować u nas? Nasi eksperci często mówią: „Na to ci ludzie się nie zgodzą, ta instytucja się nie zgodzi”. Gdybyśmy się tym kierowali, mielibyśmy stan, który kiedyś Marek Jurek określił bardzo celnie jako imposybilizm, niemożliwość działania.
Czarne ekrany telewizorów, radio bez programu, portale bez informacji – to przemawiało do wyobraźni. Nie przestraszyliście się?
- Bardzo przepraszam, ale nie. U nas jest takie przeświadczenie, że jak się zrobi wielką demonstrację, to rząd upadnie. Gdyby to była prawda, to na Zachodzie ciągle upadałyby rządy, a tak nie jest. We Francji na początku lat 60. gdy Charles de Gaulle dochodził do władzy ciągle się coś działo, ciągle były awantury. Wydarzenia z 68. roku były chyba najbardziej gwałtowne we Francji, ale także w Niemczech. Stany Zjednoczone płonęły. No i co? No i nic. Oczywiście 68. rok przyniósł ogromne zmiany kulturowe. I to po wielu latach odbiło się dzisiejszą chorobą. Już nie chcę mówić kim panie są w tym kontekście…
Kim jesteśmy?
- Tak tradycyjnie, ale to już dzisiaj jest obrzydliwie reakcyjne spojrzenie, to kobietami! (śmiech) A według nowoczesnej nomenklatury – osobami z macicą. Znałem w życiu kilka pań, które na skutek choroby zostały pozbawione macicy. I co? Przestały być kobietami?
Skoro już jesteśmy przy kobietach i ich macicach, to porozmawiajmy o aborcji. Czy nie uważa pan, że orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego było błędem?
- Trybunał nie mógł wydać innego wyroku. To przyznawali nawet ludzie nam zdecydowanie przeciwni, jak profesor Andrzej Zoll czy Andrzej Rzepliński.
Profesor Zoll wydał pierwszy werdykt w sprawie aborcji, zatem musiał być konsekwentny.
- Ale profesor Andrzej Rzepliński już nie. Na dodatek jest moim zaciekłym przeciwnikiem, ale też wyraził opinię, że Trybunał nie mógł podjąć innej decyzji, bo taka jest Konstytucja. Trybunał wydał najłagodniejszy wyrok jaki mógł.
Dlaczego najłagodniejszy?
- Bo mógł też wydać dużo ostrzejszy.
Wykroczyłby poza wniosek, który dotyczył tylko przesłanki embriopatologicznej.
- Ale mimo wszystko były zdania odrębne, które szły dalej, choćby profesora Mariusza Muszyńskiego.
Kobiety, które wyszły na ulice wcale nie uważały, że wyrok jest łagodny. A PiS nawet nie zdecydowało się na przyjęcie ustawy doprecyzowującej obowiązuje prawo. Rozumiemy, że nic z tym nie zrobicie?
- Według Konstytucji realny sens tego wyroku jest inny, niż mówi wiele osób. Bzdurą jest twierdzenie, że aborcja jest zakazana. Wciąż jest dopuszczalna, jeśli ciąża wywodzi się z przestępstwa i jeżeli zagraża życiu, albo zdrowiu kobiety. Chodzi tylko o zespół Downa i Turnera, gdzie możliwość aborcji zlikwidowano. Ale też wiem, że są ogłoszenia w prasie, które każdy średnio rozgarnięty człowiek rozumie i może sobie taką aborcję za granicą załatwić, taniej lub drożej. Decyzja Trybunału ma charakter prawny i moralny, w praktyce może być różnie, ale wierzę, że i w praktyce coś się zmieni.
Ale aborcja jest zakazana także w przypadku wad letalnych, czyli gdy dziecko po porodzie od razu umiera.
- Wśród możliwości dopuszczania aborcji jest furtka w postaci zdrowia psychicznego. Dla jednych jest to być może nie do przyjęcia, ale można z tego skorzystać. Nawet w Niemczech nie jest tak, że można powiedzieć: chcę mieć aborcję i się ją dostaje. Nie. Trzeba mieć rozmaite zaświadczenia. Jeżeli ktoś na skutek nieszczęść bywa często na cmentarzu, tak jak ja, to widzi, jak dużo jest grobów dzieci, z napisem: „Żył jeden dzień, dwa, trzy”. Wynika z tego, że są matki, które takie dzieci rodzą. Czasem może nie wiedząc, co się wydarzy. Ale to ich decyzja. Dlatego w ramach Polskiego Ładu badania prenatalne mają być bezpłatne dla wszystkich kobiet. W moim przekonaniu nic takiego, co by zagrażało interesom kobiet, się nie stało. Nie akceptuję prawa do aborcji jako zasady – ona jest złem i proszę mnie zwolnić od dalszych wywodów na ten temat.
Czy pan uważa, że wiceambasador, który interweniował w Czechach, żeby nie ułatwiano Polkom przerywania ciąży, zachował się właściwie? Polska teraz będzie interweniowała w krajach ościennych w tej sprawie?
- To jest pytanie o to, czy prawo ma charakter terytorialny czy personalny. Kiedyś miało charakter personalny, szło za człowiekiem. Później zwyciężył pogląd, że prawo ma charakter terytorialny. Jako prawnik mogę powiedzieć, że to jest spór, którego tutaj nie rozstrzygniemy.
Nie chcemy tego rozstrzygać. Zastanawiamy się tylko, czy inni ambasadorzy będą podejmowali takie same inicjatywy?
- Nie sądzę, ale to jest ich decyzja. Obawiam się, że zasada terytorialna będzie dzisiaj decydowała.
Podobno ma pan ciągle żal do Jarosława Gowina, szefa Porozumienia, że nie dopuści do tzw. wyborów kopertowych?
- Jakie wybory kopertowe? Najpierw nie doszły do skutku wybory zarządzone zgodnie z prawem na 10 maja. Doszło do blokady ze strony samorządów, które w drastyczny sposób złamały konstytucję i nie poniosły żadnych konsekwencji. Wtedy powstał pomysł - nie ukrywam, że mój - żeby zrobić coś takiego jak w Bawarii i w Kanadzie, czyli przeprowadzić wybory korespondencyjne. To umożliwiało ominięcie oporu samorządów. Później się okazało, że jest dużo trudności i kłopotów, również po naszej stronie. Pewnych rzeczy nie mogliśmy uchwalić. I rzeczywiście ówczesne zachowanie Jarosława Gowina było niewłaściwe. Mówiłem mu to wielokrotnie. Doszliśmy wtedy do wniosku, że trzeba pójść na kompromis, czyli zgodzić się na wymianę kandydata Koalicji Obywatelskiej. Dzięki temu udało się przeprowadzić wybory prezydenckie w terminie czerwcowym. Nie doszło do kryzysu konstytucyjnego, polegającego na tym, że skończyłaby się kadencja prezydenta, nowego by nie było i marszałek Sejmu musiałaby przejąć jego funkcję. A wybory korespondencyjne to była próba realizacji wymogów demokracji, dlatego nie może być traktowana jako działanie szkodliwe, a tym bardziej przestępcze.
Ale podstawy prawnej do podejmowania działań, do drukowania karty wyborczych, nie było.
- Była na poziomie aktów wykonawczych i umożliwiała dokonywanie technicznych przygotowań. To nie zmienia faktu, że w żadnym razie tamtych działań nie można uznać za naganne, także z punktu widzenia prawa karnego.
A jednak prezes NIK Marian Banaś zapowiada, że wyślę wnioski do prokuratury dotyczące osób ze szczytów władzy.
- Marian Banaś sam ma kilka śledztw i to nie dotyczących kopert, tylko jego samego.
Tak czy inaczej, jeżeli skieruje wniosek do prokuratury w sprawie premiera, to na czele rządu będzie stała osoba podejrzana o popełnienie przestępstwa. Nie wygląda to dobrze.
- Może nie wygląda dobrze, ale pro publico bono różne rzeczy trzeba robić. Uważam, że premier zachował się jak mężczyzna - jak kiedyś mawiano, bo teraz nie wolno już tak mówić z powodu poprawności politycznej - i podpisał odpowiednie rozporządzenia. Minister Dworczyk też zachował się jak mężczyzna i podpisał to, czego wymagała sytuacja.
Jeżeli chodzi o drugiego koalicjanta PiS, czyli Zbigniew Ziobro, lidera Solidarnej Polski, który też nie jest łatwy we współpracy - czy żałował pan, że przyjął go ponownie pod swoje skrzydła?
- Nie żałowałem. Celem każdej partii politycznej jest rządzenie. Nie miałem żadnych wątpliwości, że mimo naszych słabości, braków i deficytów, nasze rządy będą dobre dla Polski. Dlatego z patriotycznego punktu widzenia chcieliśmy władzę zdobyć. Wiedzieliśmy, że nie uzyskamy znaczącej przewagi, zatem porozumienie ze Zbigniewem Ziobro i Jarosławem Gowinem z naszego punktu widzenia było celne. A i tak w 2015 roku wygraliśmy dzięki Bożej pomocy. Politolodzy ustalali dolną granicę uzyskania samodzielnej większości na 38 proc. poparcia. A myśmy zdobyli troszkę ponad 37 proc.
Lewica nie weszła do Sejmu i to dało wam bezwzględną większość.
- Uparli się, że muszą zawiązać koalicję. Parę razy w historii były takie przypadki. Na początku lat 90. koalicja Ojczyzna nie weszła do Sejmu, Akcja Wyborcza Solidarność Prawicy przepadła w 2001 roku, co nam dodało kilka mandatów. Zatem doszliśmy do władzy w 2015 roku i pomimo że druga strona ma ciągle ogromną przewagę w mediach, udało nam się ją utrzymać. W kolejnych wyborach zdobyliśmy 43 proc. głosów ale mandatów tyle samo. W 2015 roku mieliśmy szczęście, a w 2019 roku nie.
Wracając do Ziobry, nie jest zbyt sprawny. Pięć lat reformy sądownictwa, a sądy działają wolniej.
- Sądy to jest ostateczna gwarancja normalnego funkcjonowania państwa, ale jeżeli to wszystko opiera się na zasadzie, że to sądy tworzą prawo, to sytuacja jest fatalna. Będziemy kontynuować tę reformę. Ona jest gotowa.
Może reformatora trzeba zmienić?
- Może się Zbigniew Ziobro podobać, może się nie podobać. Zacytuję paniom anegdotę, którą dawno temu opowiadał mi Jacek Kuroń, gdy przyszedłem do niego z absmakiem wobec niektórych działaczy KOR-owskich. I on mi wtedy opowiedział o niejakim Aleksieju Surkowie, sekretarzu generalnym sowieckiego związku literatów, który się skarżył zwierzchności, że do związku zapisują się pisarze, którzy mają różne grzechy na sumieniu – alkoholicy, bijący żony, uprawiający hazard – na co usłyszał: Przepraszam towarzyszu Surkow, innych pisarzy nie mamy.
Ale w rezultacie reform sędziowie mają w referatach dwa razy więcej spraw, niż mieli przed reformą.
- Dlatego elementem dalszej reformy będzie propozycja Pawła Kukiza dotycząca powołania sędziów pokoju. Dostosowaliśmy ją do konstytucji i wydaje się, że uda się ich wkomponować w nasz system.
Czy to znaczy, że szykuje się kolejny koalicjant w Zjednoczonej Prawicy - Paweł Kukiz?
- Można powiedzieć współpracownik. Spędziliśmy na spotkaniach setki godzin, rozmawia się z nim miło, on nawet śpiewa. A ostatnio powiedział, że ja też dobrze śpiewam. Równie dobrze mógł powiedzieć, że jestem wysokim blondynem (śmiech).
Skoro wspomniał pan o mediach, to podobno prezes TVP, Jacek Kurski robi telewizję dla jednego widza i to pan nim jest?
- On tak mówi czy inni tak mówią? Zresztą problem w tym, że ja nie oglądam telewizji.
Może powinien pan zacząć?
- Nie wiem, dlaczego telewizja publiczna i sam Jacek Kurski wzbudzają ogromne emocje, w szczególności wśród pań. Znam wiele pań zaprzyjaźnionych z nami w sensie politycznym i one wszystkie na mnie warczą z powodu tej telewizji. A ja uważam, że to jest dobra robota.
Skoro pan nie ogląda, to na jakiej podstawie tak pan sądzi?
- Po owocach ich poznacie. Miliony ludzi wie dziś więcej o Polsce niż przedtem i to są wyborcy. No i jest właśnie wybór: każdy może wziąć sobie pilota i przełączyć na TVN. A w porównaniu z TVN ta telewizja publiczna jest po prostu wzorem cnót wszelakich.
A TVN pan ogląda?
- Też nie. Nie mam kiedy.
Dlaczego Beata Szydło ostatnio znikła z życia publicznego. Czy czuje się skrzywdzona, poszkodowana?
- Bardzo wysoko cenię Beatę i ją lubię. Miała kłopoty matczyne i jest zrozumiałe, że jest dzisiaj w gorszej formie. Jeżeli jej syn jest atakowany dlatego, że jest synem byłej premier i nawet jeżeli sprzedaje worki, to też jest źle, to trudno się dziwić frustracji matki. Ale to na pewno minie. Dodam, że syn to laureat olimpiady filozoficznej w latach szkolnych i - poza seminarium - absolwent filozofii.
Mówiąc w wywiadzie dla Polskiego Radia24, że macie dobrych kandydatów na prezydenta, którzy osiągali rekordowe wyniki poparcia w wyborach, mówił pan o Beacie Szydło?
- Przecież osiągnęła świetny wynik w wyborach europejskich – rekord Europy. Jednak żadnej decyzji co do kandydata na prezydenta w następnych wyborach nie ma i pewnie jeszcze długo nie będzie. To są luźne dywagacje dotyczące bardzo cenionej przez mnie osoby.
A co z ministrem Michałem Dworczykiem? Dał mu pan trudne zadanie czyli realizację narodowego planu szczepień. Ma pan dla niego inne ambitne zadania?
- To nie ja dałem mu to zadanie tylko premier. Michał Dworczyk to bardzo energiczny, bardzo sprawny młody polityk. Z dużą siłą przebicia. Wróżę mu wielką przyszłość. Ale to nie jest tak, że siedzę i kieruję ludźmi tak, jakbym przesuwał pionki na szachownicy. Przecież czasami przypadek odgrywa ogromną rolę. Cały skład kierownictwa PiS byłby dzisiaj inny, gdyby nie katastrofa smoleńska. I rząd byłby inny. Pewnie z 10 osób, które zginęły w katastrofie znajdowałoby się dziś w rządzie, w różnych miejscach. Mam nadzieję, że coś takiego się już nie powtórzy ale często przypadek odgrywa bardzo dużą rolę. Aleksander Kwaśniewski opowiadał kiedyś jak Waldemar Pawlak został premierem: toczyła się luźna rozmowa, kto mógłby stanąć na czele rządu, wszyscy się krygowali i mówili, że oni nie, a Pawlak powiedział, że on tak. I ja w to wierzę.
Czy premier Morawiecki doczeka się stanowiska wiceprezesa PiS na najbliższym kongresie partii?
- No, łaska pańska na pstrym koniu jeździ. (śmiech) Sądzę, że tak, ale naprawdę nie wiem. Kongres odbędzie się w nowej sytuacji, pocovidowej, przy pewnym zdenerwowaniu, które udzieliło się całemu społeczeństwu. Może być nieprzewidywalny. Kongres nie wybiera wiceprezesów tylko Radę Polityczną, która z kolei wybiera wiceprezesów. Kandydatów na zastępców zgłasza prezes, ale ja też nie jestem pewien, czy mnie wybiorą.
Teraz to pan żartuje.
- Naprawdę. Zaprzyjaźnione osoby, z którymi się znam od Porozumienia Centrum mówią mi: „masz duże szanse”. A kiedyś ucinały, że w ogóle nie ma o czym mówić. Sam zresztą nie stawiałem takiego problemu, bo bardzo niewiele osób chciało przeciwko mnie głosować. Ale dziś jest inna sytuacja. Mam już znacznie więcej lat.
Wszyscy wiedzą, że bez pana Zjednoczona Prawica się rozleci.
- Mam nadzieję, że to oznacza, iż ze mną się nie rozleci.
Mówią, że Donald Tusk zastanawia się nad powrotem do polskiej polityki. Tęskni pan za nim?
- Za Tuskiem nie tęsknię z różnych względów, ale nie będę tego rozwijał.
Wybiera się pan w tym roku na urlop?
- Premier jest potworem pod względem dawania urlopów. Sam nie jeździ na wakacje. Bierze sobie najwyżej kilka dni urlopu. Moralnie wszystkich współpracowników zmusza do pracy. Dzięki Bogu już mam uprawnienie emerytalne i mogę się wyrwać w sierpniu na wakacje.