- Paradoksalnie największym wyzwaniem, z którym musimy się zmierzyć, jest brak wiary części naszego środowiska w zwycięstwo i utrzymanie rządów. I to brak wiary oparty na dość irracjonalnej przesłance. Z jakiegoś powodu część ludzi uwierzyła, że w Polsce nie da się utrzymać władzy przez dłużej niż dwie kadencje. Dała sobie wmówić taki absurdalny i bardzo szkodliwy dla nas przekaz, a on nie ma żadnego potwierdzenia w historii Europy - mówi prezes PiS Jarosław Kaczyński.
Za nami 10 miesięcy wojny. Jak można zdefiniować miejsce, w którym znalazła się Polska na skutek inwazji Rosji na Ukrainę?
- Jesteśmy zapleczem - najpoważniejszym albo jednym z najpoważniejszych - państwa, które broni się przed napaścią i jest zdeterminowane, by wygrać tę wojnę. Jest to oczywiście związane z naszym położeniem geograficznym, które w sposób naturalny wskazuje nas do tej roli. Ukraińcy walczą nad wyraz skutecznie, ich determinacja jest godna największego podziwu, bo to ona spowodowała, iż Moskwa nie była w stanie zrealizować swoich planów podboju naszego wschodniego sąsiada. Jednak Ukraina mimo wszystko potrzebowała, potrzebuje i będzie potrzebowała wsparcia, rola naszej ojczyzny w tym arcyważnym dla bezpieczeństwa świata procesie jest kluczowa. Dlatego wzrosły również nasza pozycja i znaczenie. Oczywiście nie tylko ze względów geograficznych, lecz przede wszystkim z powodu polityki, którą nasz obóz polityczny prowadzi. Trzeba też uczciwie powiedzieć, że wzrósł także poziom zagrożeń.
W jakiej bylibyśmy sytuacji, gdybyśmy zachowali bierność i dystans wobec wojny na Ukrainie?
- W nieporównanie gorszej. Chciałbym, by wszyscy to dobrze zrozumieli, bo wiem, iż jest wiele przekazów mącących Polakom w głowach, przekonujących ich do tego, że lepiej siedzieć cicho i nie przejmować się tym, co robią Rosjanie, bo to nie nasza wojna. Szanowni Państwo, to wierutne kłamstwo. Gdybyśmy nie zaangażowali się w pomoc Ukraińcom, bylibyśmy w dużo większym niebezpieczeństwie niż teraz. Poziom zagrożenia byłby nieporównanie większy, dodatkowo nasza pozycja na arenie międzynarodowej by spadła. Ulokowalibyśmy się w gronie państw pro rosyjskich, moralnie ponieślibyśmy porażkę. Jednym słowem silne zaangażowanie we wspieranie Kijowa to decyzja ze wszech miar słuszna: jest dla Polski najbezpieczniejsza, najlepsza politycznie i stawiająca nas w jak najkorzystniejszym świetle.
Obraz tej wojny na przestrzeni miesięcy się zmieniał. Najpierw szok - szczególnie na Zachodzie - związany z samą napaścią. Potem niedowierzanie wywołane nieskutecznością Rosjan. W kolejnej fazie przerażenie związane z ujawnieniem bestialstwa Moskwy, a w ostatnich miesiącach zagrożenie użyciem broni atomowej. Zdaje się, iż ono dziś jest już mniejsze, przynajmniej takie można odnieść wrażenie, analizując dostępne publicznie informacje. Czy tak jest naprawdę?
- Na pewno nadal nie można powiedzieć, iż to zagrożenie minęło. Jesteśmy ciągle w jego cieniu i nikt dziś nie zagwarantuje nam, iż Rosjanie nie posuną się i do tej zbrodni. Ale nie traktowałbym go jako bardzo prawdopodobnego. Putin postawiony przed perspektywą kompletnej klęski militarnej i politycznej może oczywiście posunąć się do różnych zbrodniczych przedsięwzięć. Jednak dostał bardzo jasny sygnał, jakie będą tego konsekwencje dla niego, jego środowiska i dla całego tego ludobójczego państwa. Wedle wszystkich informacji, które do nas docierają, on nie zwariował, po prostu pokazał swoje prawdziwe oblicze - ostrzegaliśmy przed nim od lat, mój śp. Brat w sposób heroiczny i niezwykle trafny. A jeśli tak jest, jeśli dzisiejsi przywódcy Rosji to po prostu zbrodniarze, a nie szaleńcy, to myślę, że potrafią prawidłowo odczytać komunikat świata zachodniego i wiedzą, że nie mają nawet cienia szansy na wygranie wojny z Zachodem. Zapowiedź zniszczenia floty czarnomorskiej i wszystkich sił rosyjskich na Ukrainie w razie użycia w jakimkolwiek zakresie broni atomowej jest całkowicie realna i możliwa do wykonania bez użycia pocisków jądrowych. W Moskwie to wiedzą.
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym wydaniu ,,Gazeta Polska".