- Na pewno fundamentem naszej polityki pozostaje dbałość o podstawowe wartości założycielskie, takie jak miłość do rodziny, szacunek do naszego dziedzictwa historycznego, pragnienie silnego państwa - mówił Premier Mateusz Morawiecki w Tygodniku „Sieci”.
Dodał, że „z tego wchodzimy w całą przestrzeń realizacji tych celów w sposób polityczny. I to już oczywiście podlega stałej ewolucji, bo polityka jest sztuką realizacji celów w zmiennych warunkach. Gdybyśmy przestali sobie zadawać pytania: czego pragną Polacy, jakie cele oni sobie stawiają, zgrzeszylibyśmy pychą”.
Stale trzeba się przeglądać w społecznym lustrze?
- To absolutny fundament dobrych rządów. Trzeba też umieć wyjść poza partyjne schematy. Podam konkretny przykład - ochrona środowiska. Wszyscy kochamy przyrodę, nie jest to ani lewicowy, ani prawicowy temat. Zalanie świata plastikiem nie jest przecież czymś miłym dla konserwatystów, a przykrym tylko dla lewicowców.
Tworząc nowy rząd, wyszedł pan premier jednak poza tradycyjnie pojmowaną ochronę przyrody -powstaje Ministerstwo Klimatu. Dlaczego?
- Bo Polacy oczekują zdecydowanego zajęcia się sprawami jakości powietrza, walką ze smogiem, tematami klimatycznymi. I to wszyscy - zarówno nasi wyborcy, jak i zwolennicy opozycji. Panowie, jeśli dochodzi do takich sytuacji, że dzieci w wielu przedszkolach, np. w Małopolsce, nie mogą wyjść na spacer z powodu wielokrotnie przekroczonych norm zanieczyszczenia powietrza, to mamy problem czy nie? Zdecydowanie mamy. Dlatego trzeba działać, a nie pozorować działania, jak to robili nasi poprzednicy.
W expose przedstawił pan premier założenia modernizacji kraju w każdym właściwie obszarze rzeczywistości. Ale ważnym elementem było też podkreślenie fundamentów ideowych, konserwatywnych, prorodzinnych. Jak by pan nazwał ten kurs? Czy te dwa elementy da się połączyć?
- Łączymy to przecież skutecznie od czterech lat. Ale tu trzeba kilka spraw wyjaśnić i cofnąć się na chwilę o 25 lat, do momentu, w którym swoją ofertę dla Polski przedstawili po raz pierwszy Lech i Jarosław Kaczyńscy. Była to propozycja budowania normalnej Polski, zwalczającej korupcję, zrywającej z totalitarnym i niewydolnym komunizmem. Przypięcie temu programowi łatki „oszołomstwa" było zręczną taktyką obrońców PRL i pierwszej fazy transformacji w III RP, ale nie miało nic wspólnego z rzeczywistością. To, co udało nam się zrobić w ostatnich czterech latach i co zamierzamy robić przez kolejną kadencję, wyrasta z tego właśnie nurtu i jest normalne, logiczne, potrzebne.
Co pan rozumie przez patriotyczne elity?
- Takie, które mogą mieć poglądy prawicowe lub lewicowe, ale nie abdykują z troski i dbałości o interesy polskie, które doceniają wagę naszego państwa, które chcą pracować dla ojczyzny i reprezentować polską rację stanu. Nie jest to oczywistością, część obecnych elit wykazuje cechy kompradorskie, czyli czuje się bardziej związana z interesami innych państw. Jeśli takie grupy przejmują władzę, to przynosi to gigantyczne straty dla kraju. Odpuszczenie walki o odpowiednie regulacje, choćby na forum unijnym, międzynarodowym, może nam przynieść wielkie straty, a naszym konkurentom dać wielkie przewagi. Dobrym przykładem jest podejście do emigracji. Przez dwie dekady cieszono się, że możemy wyjeżdżać do pracy, na stałe, za granicę. Oczywiście z indywidualnego punktu widzenia bywa to korzystne i ja to szanuję, każdy ma jedno życie i podejmuje decyzje najlepsze dla siebie i swojej rodziny. Ale z punktu widzenia dumnej Rzeczypospolitej był to ogromny upływ krwi. Można to nawet przeliczyć na utracony PKB – ja go oceniam na 100-200 mld dol. Dziś mamy PKB nieco poniżej 600 mld dol., gdyby nie emigracja, byłoby to 700-800 mld.
Opozycja mówi: Polacy chcą 500+. I tylko na tym im zależy.
- Na miejscu opozycji przemyślałbym, czy ciągłe obrażanie milionów Polaków to dobra strategia. Ale odkładając to na bok - na pewno Polacy chcą też, by wszystkie zdobycze ostatnich czterech lat zostały utrzymane i to właśnie PiS przez swoją wiarygodność jest tego gwarantem. Wszyscy już wiedzą, że mieliśmy rację, proponując w 2015 r. zmianę gospodarczej strategii. Wszyscy rozumieją, że zmiany po upadku komunizmu można było wprowadzić dużo lepiej i wcześniej. Zaledwie kilka osób, w tym Leszek Balcerowicz, broni tamtego neoliberalnego modelu, a precyzyjniej - własnych życiorysów. Polacy cenią stabilność finansów publicznych, chcą rozwoju gospodarczego, innowacyjnej gospodarki, nowoczesnych technologii. Dlatego powiedziałem w expose: „Polska - tech nation". Chcemy tworzyć, przyciągać technologie, rozwijać je, robić skoki do przodu, przeskakując etapy rozwoju pewnych dziedzin na Zachodzie. To oznacza wyższe zarobki, lepsze miejsca pracy i wykorzystanie polskich zdolności i talentów.
Kiedy zatem ta obiecana „polska wersja państwa dobrobytu" stanie się rzeczywistością?
- Jeśli jako kryterium przyjąć dogonienie Zachodu pod względem średniego dochodu na osobę, to ekonomiści prognozują, że za kilkanaście lat. O ile nie zmarnujemy obecnej szansy.
Całość wywiadu dostępna w najnowszym wydaniu Tygodnika „Sieci”.