- Rząd PiS zajął się sprawami ludzi i Polacy to doceniają. Sprawy kraju poszły w dobrym, oczekiwanym kierunku. Nie możemy zatem pozwolić, aby do władzy wrócili ludzie, którzy na wszelkie problemy mieli tylko jedną odpowiedź - nie da się, nie ma pieniędzy. Ich myślenie się przecież nie zmieniło. Przez dwa i pół roku bycia w opozycji nie wypracowali nowych propozycji programowych. Wciąż tylko straszą Prawem i Sprawiedliwością - powiedziała Wicepremier Beata Szydło w wywiadzie dla tygodnika „Sieci”.
Największy sukces pani rządu?
- Program 500+. I tu wielki ukłon w stronę Elżbiety Rafalskiej oraz jej zespołu. Ten program realnie zmienił życie rodzin, w centrum zainteresowania postawił rodzinę. Dodatkowo, co było także naszym celem, stał się kołem zamachowym dla gospodarki. Dotrzymaliśmy słowa. Zresztą większość zobowiązań z 2015 r. została dotrzymana. Bardzo często ludzie mi dziękują, że zmieniło im się życie, że jest praca, że już nie brakuje im do pierwszego. I ta wiara ludzi, przekonanie, że rząd wreszcie o nich myśli i jest wiarygodny, też jest naszym sukcesem. Ale nie możemy stracić czujności. Nie możemy zasypiać gruszek w popiele, przed wyborami potrzebujemy więcej konkretnych osiągnięć. Teraz jest czas na przyspieszenie, a nie na spijanie śmietanki.
Ktoś z „pani ludzi" zawiódł panią?
- Miałam świetny zespół, współpraca z ministrami, wbrew temu, co niektórzy sugerowali, układała się bardzo dobrze. Rząd pracował sprawnie, intensywnie i skutecznie. Jak w każdym zespole, bywały lepsze i gorsze momenty, ale wszystkich oceniam wysoko. Gdy wprowadzaliśmy trudne reformy, mieliśmy poczucie, że to jest sprawa całego rządu. Zresztą większość ministrów pracowała wcześniej nad programem, więc oni czuli to, co robią. Wszyscy znaliśmy się od lat. Byliśmy więc zespołem, który po wyborach naturalnie wszedł do rządu. A rząd miał wsparcie kolegów z klubu parlamentarnego PiS. Bez nich nic byśmy nie zrobili. Cały czas jesteśmy biało-czerwoną drużyną.
Podobno aż pięć godzin spędziła pani z przebywającym w szpitalu Jarosławem Kaczyńskim. O czym państwo rozmawiali?
- Przede wszystkim nie ma żadnej sensacji w tym, że rozmawialiśmy. Jestem wiceprezesem partii i z prezesem Jarosławem Kaczyńskim rozmawiam regularnie. Rozmawiamy o sytuacji w partii, o polityce, o tym, co trzeba zrobić. Staram się, żeby wiedział na bieżąco, co ja robię. Rozmawialiśmy także o jego zdrowiu, które jest teraz najważniejsze. Nie ma nic dziwnego w tym, że odwiedzam Jarosława Kaczyńskiego w szpitalu.
Zauważyła pani zapowiadane ocieplenie w relacjach z Unią Europejską?
- Nasze zdecydowane stanowisko w wielu sprawach zbudowało pozycję Polski jako kraju, z którym trzeba się liczyć. Mamy dyskusję z Komisją Europejską na temat praworządności, ale to w dużej mierze osobista sprawa wiceprzewodniczącego Timmermansa, który nie potrafił się przyznać do błędu. Jeśli chodzi o migrację, to jestem pewna, że powstrzymaliśmy Europę przed szaleństwem. Moim głównym doradcą ds. europejskich był Konrad Szymański, wybitny ekspert w tej dziedzinie. I przecież on wciąż pełni swoją funkcję. Teraz mamy trochę inne okoliczności, bo wchodzimy w czas walki o budżet. Unia straszy Polskę powiązaniem budżetu z praworządnością, żebyśmy się z pewnych rzeczy wycofali. Viktor Orban dobrze jednak powiedział, że budżet przyjmuje się jednogłośnie, więc jeśli nie będzie porozumienia z Polską, to nie będzie budżetu.
A w wyborach do Parlamentu Europejskiego pani wystartuje?
- Nie wykluczam takiej możliwości. Europa interesuje mnie o tyle, że potrzebny tam jest glos jasno stawiający z jednej strony interesy Polski, a z drugiej - upominający się o wartości, od których Europa odchodzi, a które są jej fundamentem. I nie idzie tu o euro - sceptycyzm, tylko o rozsądne szukanie lepszych rozwiązali od tych, które dzisiaj proponują eurokraci, zapominając, że Unia jest dla Europejczyków, a nie odwrotnie.
Całość wywiadu dostępna w najnowszym wydaniu tygodnika "Sieci".