- Planujemy na wiosnę dużą ofensywę polityczną. Znów ruszymy w teren, będziemy w każdym powiecie i w każdej gminie. Będą spotkania, będziemy przekonywać do naszego programu. Chcemy pokazać, że polityka rządu PiS przekłada się na lepsze życie Polaków, że budujemy silną pozycję Polski, wreszcie, że dbamy o tradycje i wartości naszej wspólnoty. I że nie będzie już przyzwolenia dla oszustów ani złodziei, nie będzie bezkarności - powiedział Wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki w rozmowie z tygodnikiem „W Sieci”.
Skąd w ogóle wzięły się te „polskie obozy" w światowym obiegu? Kto na to wpadł?
- Przyczyn było wiele. Nie mam wątpliwości, że były również celowe próby fałszowania historii. Ale i mnóstwo niewiedzy czy ignorancji. Widzę to także w Polsce, np. gdy egzaminuję studentów. Poziom wiedzy historycznej młodych ludzi, którzy wybrali kierunki humanistyczne, a więc powinni wiedzieć więcej niż inni, bywa dramatyczny. To też powód, by intensywnie promować wiedzę o II wojnie światowej także w naszym kraju. Reforma edukacji zapewne poprawi sytuację, ale zajmie to minimum dekadę.
Jarosław Kaczyński przestrzega jednak przed „ciężką chorobą umysłu - antysemityzmem". Te słowa wynikają z poczucia, że ten problem narasta?
- To zjawisko zawsze było obecne gdzieś na marginesach, nigdy nie udało się tego wyplenić do końca. Ale to nie jest nawet nurt, to nurcik. Teraz też gdzieś tam żyje. Ale czy trafia do przekonania większych grup, czy rośnie? Nie potrafię ocenić. Wiem tylko, że warto zrobić wszystko, by gorycz związana z policzkiem, który nam wymierzono, nie poszła w tę stronę.
Są głosy, że ta sprawa da wiatr w żagle narodowcom, że powstanie odpowiednik węgierskiego Jobbiku.
- Sądzę, że nic takiego się nie stanie, to nadal będzie margines polityczny.
Wokół tych wizyt młodzieży żydowskiej toczy się dość ożywiona dyskusja. Czy powinniśmy zabiegać o zmianę ich kształtu w kierunku położenia większego akcentu na współczesną Polskę, na naszą historię?
- To niemożliwe. Nie jesteśmy w stanie przekonać strony izraelskiej, by zmieniła narrację. To jest narracja o Zagładzie, i zawsze tak będzie. Na pewno trzeba jednak zabiegać o wyeksponowanie w miejscach odwiedzanych przez te grupy informacji o działaniach państwa polskiego w tamtym czasie. Także o tym, jak zachowywali się Polacy w swojej masie. To musi być jednak robione bardzo delikatnie, by nie powstało wrażenie, że chcemy coś ukryć czy zmanipulować.
Polska asertywność zaczyna przynosić owoce?
- Pewne sygnały rzeczywiście na to wskazują. Ważny jest jeszcze jeden czynnik: na świecie coraz bardziej narasta przekonanie, że pokój nie jest dany raz na zawsze; zanika też pewność, że wojen z udziałem wielu państw już nie będzie. To była specyficzna cecha pewnej epoki, która wyraźnie się kończy. Znów polityka zaczyna być postrzegana jako prawdziwa gra sił. Jest naszym sukcesem, że w odpowiednim momencie to dostrzegliśmy i zaczęliśmy się zbroić. Amerykanie to widzą, widzą to także w Europie. Ten czynnik w najbliższych latach będzie miał coraz większe znaczenie.
Czy Polska jest dla Stanów Zjednoczonych rzeczywiście ważna?
- Oczywiście nie mamy pozycji mocarstwa, ale na europejskiej scenie zaczynamy nabierać znaczenia, o które sami siebie nawet nie podejrzewaliśmy. Kontekst, czyli np. groźba rozpadu Hiszpanii, wybory we Włoszech, Brexit, klincz w Niemczech, sprawiają, że możemy mówić o naprawdę dobrej koniunkturze politycznej dla Polski. Mamy wiele sygnałów, które wskazują na to, że Amerykanie bardzo poważnie traktują projekt Międzymorza. Potwierdzają to także niedawne rozmowy na wysokim szczeblu.
A jednocześnie możemy mówić o normalizacji sytuacji wewnętrznej w Polsce.
- Tak, okazało się, że nie jesteśmy żadnym sezonowym rządem. Wytrzymaliśmy dwa lata i wytrzymamy na pewno do końca kadencji, a pewnie i dłużej.
Całość wywiadu dostępna w najnowszym wydaniu tygodnika "W Sieci".