- Najbardziej efektywnym i skutecznym sposobem przekonania Polaków do Polskiego Ładu będzie wejście w życie ustaw. Jednak do tego czasu czeka nas ciężka praca, stąd trwające od miesięcy spotkania polityków PiS na terenie całego kraju - powiedział Wicerzecznik PiS Radosław Fogiel w wywiadzie dla Polska Times.
Czy Zjednoczona Prawica jest wciąż zjednoczona, czy to już tylko teoria?
- Oczywiście, że tak. Choć mamy - znów - do czynienia z pewną różnicą zdań w jej kręgu. Cały czas mamy w pamięci wywiad prezesa Jarosława Kaczyńskiego, gdzie jasno wykładał sens istnienia i ogólne zasady funkcjonowania Zjednoczonej Prawicy - dopóki realizuje program, dopóki reformuje nasz kraj, to jej istnienie jest korzystne dla Polski i Polaków. I może funkcjonować pod jednym warunkiem - gdy wszyscy ją tworzący są skłonni powściągnąć swoje ambicje i zapędy. Rozumiemy chęć budowania własnej marki przez koalicjantów, ale należy mieć odpowiednio ustawione priorytety. Najważniejsza jest wspólna praca, na którą się umawialiśmy.
W ostatnich dniach premier Mateusz Morawiecki zdymisjonował wiceminister rozwoju, pracy i technologii Annę Kornecką z Porozumienia. Wicepremier Jarosław Gowin powiedział wprost, że ta dymisja narusza zasady umowy koalicyjnej.
- Umowa koalicyjna przewiduje przede wszystkim współpracę i wspieranie projektów Zjednoczonej Prawicy. Myślę, że gdy premier Gowin przeanalizuje wypowiedzi Anny Korneckiej, to uzna, że to zamyka sprawę w kontekście przywołanych zapisów umowy koalicyjnej. Oczywiście, nie można też abstrahować od tego, o czym mówił rzecznik rządu - pani minister Kornecka miała bardzo ważne zadania w ramach ustaw Polskiego Ładu, które dotyczyły mieszkalnictwa. Niestety, wyniki jej pracy nie były zadowalające. Pojawiały się za to propozycje, które wcale nie ułatwiłyby np. szybkiej i taniej budowy własnego domu.
A nie jest już trochę tak, o czym rozpisują się media, że PiS chce się pozbyć Porozumienia, bo zwyczajnie kończy się cierpliwość do mniejszego koalicjanta? To już któreś nieporozumienie z rzędu między obiema partiami...
- Prawo i Sprawiedliwość jest partią o niezwykłej cierpliwości. Uważamy, że póki jest to możliwe, to należy wyciągać rękę. Nasze stanowisko jest jasne - nie chcemy nikogo wypychać ze Zjednoczonej Prawicy, chcemy, żeby nasza koalicja trwała w takiej - bądź szerszej - formule, do wyborów w terminie konstytucyjnym. Ale faktycznie, u części polityków pojawia się pewne zniecierpliwienie. Wynika ono z faktu, że ktoś, stojąc na scenie, podpisuje wspólny program Zjednoczonej Prawicy, do którego zostały włączone postulaty jego środowiska politycznego, a chwilę potem zaczyna ów program kwestionować.
W sobotę zbiera się zarząd Porozumienia. Na jaką decyzję Jarosława Gowina liczy PiS?
- Trudno mi mówić za kolegów z Porozumienia, ale wierzę, że zdecydowana większość chce pracować dla dobra kraju. Można to robić wyłącznie w ramach Zjednoczonej Prawicy, bo poza nią nie ma partnera.
Kością niezgody między PiS a Porozumieniem jest Polski Ład. Porozumienie ma do tego programu bardzo wiele zarzutów, które chciałabym z Panem wyjaśnić. Co z tzw. klasą średnią? To jest bardzo szerokie pojęcie, ale - najogólniej - czy klasa średnia zyska, czy straci na Polskim Ładzie?
- Faktycznie, wchodzimy tutaj w bardzo nieostre pojęcie, które zostało wprowadzone do całej dyskusji być może trochę na wyrost. Często mówiąc „klasa średnia” mamy przed oczami grupę społeczną, którą w latach 90. znaliśmy z amerykańskich seriali. Z jednej strony - w warunkach polskich klasa średnia cały czas się tworzy. Z drugiej strony - jeśli weźmiemy pod uwagę wyłącznie przedziały podatkowe, to jakkolwiek wielu osób by to nie zdumiewało czy nie było w opozycji do ich wyobrażenia o samych sobie, to ktoś, kto zarabia kilkanaście tys. miesięcznie, jest w bardzo wąskim, górnym przedziale zarobków. Ulga nazwana „ulgą dla klasy średniej”, którą wynegocjował Jarosław Gowin, dotyczy osób zarabiających od 70 do 130 tys. zł rocznie na umowie o pracę. Dla nich się w zarobkach zupełnie nic nie zmieni. Pamiętajmy też o podwyższeniu drugiego progu podatkowego z 85 do 120 tysięcy - to też korzyść dla lepiej zarabiających.
A co z przedsiębiorcami? Tymi drobnymi, np. fryzjerami, kosmetyczkami?
- Drobni przedsiębiorcy w dużej mierze zyskają na Polskim Ładzie. Dla przykładu: fryzjer prowadzący swój zakład, zarabiający brutto 3 tys. zł miesięcznie, w skali roku na reformie zyska 1836 zł. Oczywiście często jako sztandarowe przykłady przedsiębiorców wskazuje się jednoosobową działalność gospodarczą, która była de facto optymalizacją podatkową czy to pracodawcy, czy pracownika. Ktoś taki np. idzie codziennie do biura w określonych godzinach i wykonuje codziennie tę samą pracę u tego samego „zleceniodawcy”. I robi dokładnie to samo, co kolega z biurka obok, tyle że kolega jest na umowie o pracę i płaci zupełnie inną składkę zdrowotną. Nigdzie w Unii Europejskiej składki zdrowotne nie są odliczane od podatku i Polski Ład wprowadza ten standard. Nasz program uporządkuje skalę podatkową. Być może dla części z tych, którzy zapłacą nieco więcej, jest to trudne do przyjęcia, ale tworzymy skalę progresywną - od większych zarobków płaci się większe podatki. Poza tym likwidujemy zupełnie niesprawiedliwe sytuacje, gdy ktoś zarabiając kilkadziesiąt tys. na działalności gospodarczej, płacił ryczałtową składkę zdrowotną, często niższą niż ktoś, kto na umowie o pracę zarabiał zdecydowanie mniej. Oczywiście, możemy mówić o prywatnej służbie zdrowia, ale kiedy przychodzą poważne problemy - czego oczywiście nikomu nie życzymy - to i tak każdy korzysta z państwowej. Mamy więc sytuację, w której ci mniej zarabiający dokładają się do leczenia tych lepiej zarabiających. Przypomnę, że dla 18 mln Polaków, czyli 2/3 podatników, zmiany proponowane przez Polski Ład będą na plus, a dla 24 mln korzystne lub neutralne.
Mówi Pan, że dla większości Polaków zmiany wprowadzane przez Polski Ład będą neutralne albo na plus. Ale ostatnio ukazał się sondaż, zgodnie z którym ponad 50 proc. Polaków uważa, że straci na Polskim Ładzie. Co z tym fantem zrobi PiS, jak przekonacie nieprzekonanych, że jednak nie stracą?
- To jest pewnego rodzaju paradoks, z którym musimy się zmierzyć. Musimy odkłamać Polski Ład. W podobnym czasie co sondaż, o którym pani mówi, ukazały się dane Ministerstwa Finansów, na bazie założeń ustawowych, które pokazywały jasne wyliczenia, że procent zyskujących na Polskim Ładzie jest zupełnie inny, znacznie większy. Najbardziej efektywnym i skutecznym sposobem przekonania będzie oczywiście wejście w życie ustaw Polskiego Ładu, gdy każdy zobaczy, ile ma na koncie. Jednak do tego czasu czeka nas ciężka praca, stąd trwające od miesięcy spotkania polityków PiS na terenie całego kraju. To rozmowy, tłumaczenie, przyjmowanie uwag od obywateli. Moim zdaniem mamy tutaj do czynienia z pewnym zawłaszczaniem przekazu - tak się składa, że ci, którzy mogą dominować w narracji, np. znani prezenterzy wielkich mediów, są tymi, którzy będą musieli nieco więcej się dorzucić, ale są w diametralnie lepszej sytuacji finansowej niż ci wszyscy, którzy ich oglądają. Trudno jednak oczekiwać od nich takiej filantropii, by nie próbowali bronić swojego interesu i to jest jedna z przyczyn tej sytuacji. My, jako PiS, musimy robić to, co robiliśmy np. w 2015 roku, czyli docierać bezpośrednio do Polek i Polaków.
Skoro już jesteśmy przy zarobkach, to porozmawiajmy o podwyżkach dla polityków. Dlaczego ten temat znów wraca w wakacje? Czy politycy uważają, że Polacy, zajęci odpoczynkiem, tego nie zauważą?
- Ten temat wzbudza i tak zainteresowanie, nie da się, żeby przeszedł niezauważony. Postawiłbym pytanie inaczej - dlaczego ten temat w ogóle znów wraca? Ponieważ od lat jest nieuregulowany. W ubiegłym roku wydawało się, że jest ogólnopolityczna zgoda, żeby tę decyzję podjąć. Oczywiście, niepopularną, ale coraz więcej osób zwraca uwagę na to, że pełniący funkcje publiczne powinni zarabiać więcej. 460 posłów i 100 senatorów nie jest jednak w tym wszystkim najważniejsze. Dużo ważniejsi są ministrowie, wiceministrowie, samorządowcy. Mamy też obecnie sytuację, gdzie wiceprezydent Warszawy zarabia więcej nie tylko od własnego przełożonego, ale nawet od prezydenta Polski. Na podwyżki dla polityków nigdy nie ma dobrego czasu. Pamiętam, kiedy ten temat pojawił się w 2016 roku - wówczas nie było pandemii, ale i tak słyszeliśmy, że to nie jest dobry czas. Prezydent Andrzej Duda wykazał się tutaj propaństwową postawą, wiedząc, że to na pewno nie przyniesie mu popularności, ale uznał, że jeśli państwo ma działać sprawnie, jeżeli chcemy, żeby do pracy w resortach przychodzili najlepsi lub chociaż rozważali to jako ścieżkę kariery, jeżeli chcemy, żeby jakość klasy politycznej rosła, to takie decyzje trzeba było podjąć.
Może więc jednak decyzja o obniżeniu zarobków polityków, która zapadła kilka lat temu, nie była potrzebna?
- To była decyzja tam i wtedy, tzn. w odpowiedzi na zupełnie histeryczną reakcję opozycji na nagrody dla ministrów rządu premier Beaty Szydło. Nagrody, które przecież były przyznawane również za poprzednich rządów. Była to także odpowiedź na spowodowane tym oczekiwanie społeczne. Wówczas kierownictwo PiS uznało, że wszystkim należy się zimny prysznic. Pamiętajmy, że w ostatnim czasie wiele się zmieniło - mam na myśli globalne wzrosty wynagrodzeń. Płaca minimalna poszła w górę o 60 proc., sektor przemysłu - 46 proc., sektor handlu - 48 proc. Inny przykład - lekarze. Tu też mamy regularny wzrost zarobków - różnica w zarobkach między 2015 a 2020 rokiem, dla lekarza drugiego stopnia specjalizacji na umowie o pracę to ponad 5600 zł, czyli ponad 70 proc. więcej. Zatem argumenty pojawiające się w przestrzeni publicznej, że „politycy myślą tylko o sobie” są nie do końca trafne. Kiedy Prawo i Sprawiedliwość obejmowało władzę, mówiliśmy, że naszą ambicją jest to, żeby zarobki Polaków rosły. Przypomnę, jak byliśmy odsądzani od czci i wiary za szybkie podnoszenie pensji minimalnej - wówczas to słyszeliśmy od ekspertów rozmaitej maści, że się nie da, że to zagrozi polskiej gospodarce. Jedynym pomysłem tych ludzi było to, żeby Polska była zasobem taniej siły roboczej - my tego nie chcieliśmy i to przewalczyliśmy. Okazało się, że można, a to pociągnęło za sobą podwyżki płac w innych sektorach.
Jest też projekt wprowadzający podwyżki m.in. dla samorządowców...
- To ważny projekt, bo tam wprowadzamy rozwiązania systemowe, które - mam nadzieję - zakończą dyskusję na przyszłość. Mianowicie w projekcie, o którym mowa, uzależniamy zarobki polityków od średniorocznego wzrostu płacy. Tym samym dajemy motywację dla polityków, żeby rosły zarobki Polaków. W skrócie - zarobki polityków będą rosły wyłącznie wtedy, kiedy będą rosły zarobki wszystkich Polaków.
Czy pomysł podwyżek dla polityków był w jakikolwiek sposób konsultowany z politykami Platformy Obywatelskiej?
- Pamiętajmy, że to rozporządzenie prezydenta, więc tego nie wiem. Mogę jednak powiedzieć z własnego doświadczenia oraz koleżanek i kolegów - posłanek i posłów PiS - że odbywały się na pewno bardzo szerokie, nieoficjalne konsultacje pomiędzy posłami. Nie było chyba posła PiS, który by nie był dopytywany przez posłów opozycji o kwestię podwyżek.
Koalicja Obywatelska złożyła w Sejmie projekt ustawy, który ma zablokować planowane podwyżki wynagrodzeń m.in. parlamentarzystów, samorządowców, członków rządu i prezydenta. Skąd więc ta zmiana zdania u polityków KO?
- Mamy do czynienia z absolutnym festiwalem hipokryzji. To nie jest tak, że politycy KO byli ponad to i nie rozmawiali z nami w kuluarach o konieczności podwyżek. Po prostu - przyszedł Donald Tusk i tak, jak na jego rozkaz „spontanicznie” odwołali szefa PO, potem szefa klubu parlamentarnego PO, tak na jego rozkaz postanowili zmienić zdanie o 180 stopni. Donald Tusk przez 5 lat w Brukseli zarobił tyle, ile poseł PO zarobiłby przez 68 lat pełnienia mandatu. Nie sądzę więc, że ta decyzja jest w kręgach PO popularna.
Wierzy Pan w to, że politycy KO nie chcą zarabiać więcej?
- Absolutnie w to nie wierzę.