Jako naród mamy potężne zasoby, potężne możliwości

- Jako naród mamy potężne zasoby, potężne możliwości. Mądre, dobre rządy mogą rozwiązać dużą część problemów Polaków - powiedział Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla tygodnika „wSieci”. - Musimy iść do przodu, uruchamiać kolejne projekty. Pod koniec roku dokonamy podsumowania i oceny pracy rządu - dodał szef PiS.

Zapraszamy do przeczytania całego wywiadu z Prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim, który ukazał się w tygodniku „wSieci”:

MUSIMY JESZCZE PRZYŚPIESZYĆ

Jacek i Michał Karnowscy rozmawiają z JAROSŁAWEM KACZYŃSKIM, prezesem Prawa i Sprawiedliwości

Są sukcesy, ale nic gorszego niż samozadowolenie nie może nas spotkać. Mówię wyraźnie: musimy iść do przodu, uruchamiać kolejne projekty. Pod koniec roku dokonamy podsumowania i oceny pracy rządu

Panie premierze, w pana rękach znajduje się dziś pełnia władzy. Jaki jest plan na kolejne miesiące?

Panowie, konieczne jest sprostowanie. Stwierdzenie o pełni władzy w moich rękach jest po prostu nieprawdziwe. Wiem, że panowie nie będą tego chcieli przyjąć, ale to jest sprawa dużo bardziej skomplikowana, niż się niektórym wydaje. Także z powodu, powiedziałbym, kulturowego. Pewne zachowania, pewne relacje, typowe dla poprzedniej ekipy są w naszym środowisku niemożliwe.

Wpływu na rząd nie będzie się chyba pan wypierał?

Oczywiście, że nie będę. Ale jest to wpływ normalny, typowy dla wpływów szefa partii rządzącej w państwach demokratycznych, zwłaszcza że wspólnie z bratem, śp. Lechem Kaczyńskim, tę partię zakładaliśmy. Ale cała ta teoria o naczelniku państwa jest śmiechu warta i wynika z niezrozumienia, czym różni się to środowisko, które współtworzymy, od tych środowisk, w których panują o wiele bardziej drastyczne relacje. Przecież wedle relacji prasowych pewien lider tego obozu, dziś dobrze znany w Europie, pozwalał sobie na wycieranie butów w rzuconą na ziemię marynarkę partyjnego kolegi. Jeśli to jest prawda, to dobrze oddaje charakter tamtego środowiska. U nas to byłoby niemożliwe.

Pewnie tak, ale nie ma co ukrywać, że to pan, swoim autorytetem, te wybory wygrał. Pan wskazał kandydata na prezydenta, potem na premiera, skonstruował sztab wyborczy, kampanię i najważniejsze - program. Z tego też wynika naturalne przekonanie wyborców, że na panu spoczywa odpowiedzialność za jakość tych rządów.

Proszę pamiętać, że podjąłem po drodze dwie ważne decyzje - o tym, że nie będę kandydował w wyborach prezydenckich, co zresztą nie miałoby sensu, i następnie, że nie będę kandydatem na premiera - które poważnie zmieniły układ sił. Z tego trzeba sobie zdawać sprawę. To jest pewien eksperyment, który trwa. Przyniósł najpierw jeden znakomity rezultat, w wyborach prezydenckich, w których udało się pokonać Bronisława Komorowskiego, o którym mówiono, że jest nie do pokonania. A następnie zwycięstwo w wyborach parlamentarnych, choć z wynikiem nieco gorszym, niż liczyłem, bo jednak sądziłem, że osiągniemy powyżej 40 proc. poparcia. Tu na szczęście Bóg sprzyjał i dało nam to większość w parlamencie.

A potem sformowano rząd Beaty Szydło.

To dalsza część tego procesu, tego eksperymentu, i także tutaj wyniki muszą zostać pod koniec roku podsumowane.

Rekonstrukcja rządu?

Przedwczesne słowo. Trzeba preferować stabilizację, dopiero gdy jest wyraźna potrzeba, dokonywać zmian. Podkreślam: to nieprawda, że jest w naszym obozie ktoś, kto ma pełnię władzy w ręku. To jest rozłożone.

Zatem jest pan „twórcą królów", jak to nazwał „Financial Times" ?

Panowie, nie lubię takiego języka i takich zabaw... Powiem tak: doceniam swoje zasługi i na tym skończmy ten wątek.

To wróćmy do poprzedniego. Co ma pan na myśli, mówiąc o podsumowaniu pod koniec roku?

Przede wszystkim zdecydowałem się kandydować na szefa partii w czerwcu. Jeżeli bym wygrał, dążyłbym, by pod koniec roku odbyła się kolejna tura naszego kongresu, która by podsumowała dorobek pierwszego okresu rządów. Bo nie ma nic gorszego niż samozadowolenie, nie ma nic gorszego niż przekonanie, że wszystko idzie świetnie. Powiem tak: jako naród mamy potężne zasoby, potężne możliwości. Mądre, dobre rządy mogą rozwiązać dużą część problemów Polaków.

Kwestię toksycznych produktów finansowych także?

Tak, choć wiem, że nie wszyscy w rządzie są o tym przekonani. To będzie poważna operacja, która musi brać pod uwagę kondycję banków, ale całkowicie możliwa do wykonania. Będzie musiał się w to zaangażować Narodowy Bank Polski. I żeby było jasne: nie mówię tylko o tzw. kredytach frankowych, w które złapano dziesiątki tysięcy rodzin i które stały się formą nowoczesnego niewolnictwa. Rozwiązać trzeba też kwestię polisolokat, które dotknęły ok. 5 mln Polaków i które wyciągnęły z ich kieszeni prawie 50 mld zł. Co robi w takiej sytuacji normalne państwo? Żąda zwrotu tych pieniędzy i zapłacenia kary. Międzynarodowe koncerny doskonale wiedzą, że gdy działa się niezgodnie z prawem, to w praworządnym państwie płaci się karę.

Jest raport Rzecznika Finansowego, który wprost stwierdza, że sprzedaż tych toksycznych polisolokat planowano świadomie, wręcz cynicznie.

Ludzi nie można oszukiwać, a państwo ma obowiązek ludzi przed lichwą i takim wyzyskiem bronić. I obiecuję, że bez względu na różne opory i płacze, zapewne także w naszym obozie, uwolnimy Polaków z tej niewoli. Powtarzam, że mamy bardzo wiele spraw do załatwienia, ale też bardzo dużo szans do wykorzystania. Choćby sprawa dróg lokalnych, które musimy wreszcie zacząć na dużą skalę remontować, a w wielu wypadkach wręcz odbudowywać.

Większy podatek drogowy doliczany do benzyny Ceny paliw są wyjątkowo niskie.

Pieniądze można wziąć z różnych źródeł, ale rzeczywiście uważam, że nie należało aż tak nerwowo reagować na propozycję zwiększenia o kilka groszy tej daniny. Kluczem jest jednak zablokowanie nadużyć. Raport Najwyższej Izby Kontroli dotyczący VAT pokazuje, że - uzdrawiając ten system - można zwiększyć przychody budżetowe o kilkadziesiąt miliardów złotych.

Rezerwy są duże?

Nasze działania w obszarze uszczelniania systemu podatkowego już przynoszą efekty, te przychody się zwiększają, ale oceniam, że zbyt wolno. Jest zadaniem pani premier, by skuteczność tych działań znacząco zwiększyć. Szczególną uwagę trzeba poświęcić Ministerstwu Finansów, bo to jest jedna z twierdz III RP. Warto się posłużyć przykładem Białej Podlaskiej. Kiedy nasz prezydent Dariusz Stefaniuk obejmował tam władzę, światła miejskie wygaszano o godz. 10.00 wieczorem, bo już na wszystko brakowało pieniędzy. W tej chwili, przy podobnych środkach, ma 10 proc. nadwyżki w budżecie. To jest przykład, co w Polsce można by zrobić, gdyby rządzili nią przez dłuższy okres ludzie w rodzaju Dariusza Stefaniuka czy porządkującego obecnie energicznie Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa prezesa Daniela Obajtka, wcześniej wójta w Pcimiu, w którym też dokonywał cudów. Nie miał żadnych dodatkowych środków, ale tym, co miał, uczciwie gospodarował.

Rząd dobrze gospodaruje?

Są sukcesy, ale nic gorszego niż samozadowolenie nie może nas spotkać. Mówię jasno i wyraźnie: musimy iść do przodu, jeszcze przyśpieszyć, musimy uruchamiać kolejne projekty, musimy ruszyć jeszcze mocniej do przodu. Rząd musi być zwarty, musi myśleć wspólnymi celami. Te resortowe kłopoty, które - uczciwie mówiąc - są w rządzie, muszą zostać twardą ręką przełamane. Była teraz ostatnio narada w rządzie, która miała temu służyć.

Ministerstwa stały się udzielnymi księstwami?

Jest taka tendencja, naturalna we wszystkich rządach. Kiedyś Aleksander Kwaśniewski powiedział mojemu śp. bratu, że u nas, gdy ktoś ma najmniejszy ogródek, to natychmiast zaczyna go grodzić, by inni nawet nie przeszli. I tak samo bywa w rządzie, co trzeba przełamywać. To jest także problem pełnego wyposażenia w narzędzia wicepremiera Mateusza Morawiec-kiego, by w pełni mógł swój plan wprowadzać w życie. To wymaga zorkiestrowania wszystkich resortów gospodarczych w jednym ręku. To musi być ręka kogoś, kto naprawdę doskonale się w tym orientuje i kto jest człowiekiem doskonale funkcjonującym na rynku międzynarodowym.

Opozycja twierdzi, że przy tym poziomie konfliktu, np. z Parlamentem Europejskim, to jest i tak niemożliwe; że nikt nie będzie chciał z nami współpracować.

Spokojnie, to wszystko w rzeczywistości wygląda inaczej. Ale istotą sprawy jest coś zupełnie innego. Musimy sobie wszyscy odpowiedzieć na pytanie: czy w związku z tym, że leżymy w skrajnie niewygodnym miejscu w Europie i nie jesteśmy mocarstwem, mamy się zgodzić na status de facto kolonii, na to, że jesteśmy eksploatowani i nie jesteśmy podmiotowi Są tacy, którzy uważają, że właśnie tak powinno być, że to wszystko, na co nas stać. Ja jestem tego poglądu radykalnym przeciwnikiem i jednocześnie wiem, że wybicie się na niepodległość kosztuje. To jest jasne, zarówno w przypadku ambitnych państw, jak i ambitnych jednostek.

Wokulskiego też na salonach najpierw wyśmiewano.

Gdy ktoś przychodzi do towarzystwa i jest nowy, i domaga się dla siebie równych praw, to wiadomo, że na początku może być poszturchiwany czy wyśmiewany. Ale z czasem to mija, z czasem ta pozycja jest akceptowana. O ile oczywiście taka osoba jest w swoich dążeniach konsekwentna. My będziemy, mamy wystarczająco cierpliwości, by te ataki przetrwać. Wiemy, że Polska godząca się na swój kolonialny status, Polska Tuska, bardzo się podobała w niektórych stolicach. Także dlatego, że wpisywała się w koncepcję Europy zdominowanej, zwłaszcza w naszym regionie, przez Niemcy. My nie mamy żadnego interesu, żeby Niemcy byli tutaj siłą dominującą. Oczywiście to jest silny kraj i byłoby dobrze, gdybyśmy mieli bardzo dobre relacje, ale nie na zasadzie klienta. Musimy swoich interesów i swojej suwerenności bronić.

Opozycja odpowiada: wchodząc do Unii Europejskiej i NATO, zgodziliśmy się na pewne ograniczenia suwerenności.

Przestrzegamy i będziemy przestrzegać reguł zarówno Unii Europejskiej, jak i Sojuszu Północnoatlantyckiego. Ale to są jednak wspólnoty suwerennych i niepodległych państw, i to trzeba szanować. Naprawdę nie ma w Polsce żadnych problemów z demokracją, ale są z nią problemy w Niemczech. Powstają tam poważne prace dowodzące, że tamtejsza demokracja została właściwie zlikwidowana. Sposób regulowania pracy Bundestagu jest już taki, że gdyby ktoś chciał to wprowadzić w Polsce, sam uznałbym go za próbę wprowadzenia dyktatury. Posłowie bez zgody zwierzchników nic tam właściwie nie mogą.

Podobnie rzecz się ma z mediami. Dyrektywy z urzędu kanclerskiego wychodzące do koncernów prasowych, dotyczące polityki wewnętrznej i zagranicznej, zakazy pisania o pewnych sprawach, jak np. o przestępstwach dokonywanych przez imigrantów... To wszystko w Polsce jest nie do wyobrażenia.

Tam właściwie mamy ścisły związek między mediami a władzą. I nie przypominam sobie, by to niepokoiło Brukselę czy Waszyngton. Musimy się bronić, bo mamy bardzo silne argumenty.

Także w sprawie Trybunału Konstytucyjnego?

Zwłaszcza. I każdy dzień przynosi tego potwierdzenia. Poprzedni tydzień, kiedy Sejm wybrał prof. Zbigniewa Jędrzejewskiego na sędziego Trybunału, pokazał, o co tu naprawdę chodzi. Przecież obecna opozycja przez osiem poprzednich lat wybierała swoich sędziów i nikt nie robił z tego tematu, nikomu się nawet nie śniło, by to stawiać jako problem. A kiedy my z tego prawa korzystamy, krzyczą o zagrożeniu demokracji. Na to nie możemy się zgodzić, nie możemy takiej postawy zaakceptować.

A gdyby Sejm wybierał sędziów większością dwóch trzecich głosów?

To jest ciąg dalszy tego myślenia. Oni swoich sędziów wybrali, a my, nasza większość, ma negocjować Panowie, czy jest w naszej konstytucji jakaś zasada, że nasza większość sejmowa jest gorsza z zasady od poprzedniej Nie zauważyłem.

Paweł Kukiz zaproponował, by w ostateczności sędziów wybierała Krajowa Rada Sądownictwa.

Cóż, wizja, by - uciekając przed kłopotami - wchodzić do gniazda os, wydaje mi się cokolwiek niepoważna.

Nie obawia się pan wizji dwutorowości systemu prawnego? W opinii części komentatorów to właśnie może być finałem sporu o Trybunał Konstytucyjny.

To jest fikcja, mówienie o tym może wynikać tylko z nieznajomości prawa. Bezpośrednio wyroki Trybunału Konstytucyjnego odnoszą się do skarg obywateli i pytań sądów. A inne są zaleceniem zmiany dla Sejmu. Trybunał Konstytucyjny, i to jest nasze stanowisko niezmienne, jest częścią systemu prawa i też musi przestrzegać konstytucji. Artykuł 7 musi być widziany razem z artykułem 197.

Czyli to Sejm organizuje prace Trybunału?

Tak. Powiedzenie przez TK, że on tego po prostu nie bierze pod uwagę, jest oczywistym złamaniem nie tylko ustawy, lecz i konstytucji. W tej sytuacji nie można wydrukować orzeczenia Trybunału, które zapadło niezgodnie z prawem. Trybunał nie może ani prawa stanowić, ani określać granicy, do której przestrzega konstytucji. Nie, TK musi przestrzegać konstytucji i musi się podporządkować ustawie, która organizuje jego prace. Tylko w przypadku, gdyby taka ustawa była w sposób oczywisty absurdalna, można by uznać ją, zgodnie z ogólnymi regułami wykładni prawa, za z gruntu nieważną. Czyli gdyby np. ustawa nakazywała wszystkim chodzenie na rękach.

Ale co z oceną zgodności z konstytucją ustawy o Trybunale Konstytucyjnym?

Gdyby Trybunał podporządkował się ustawie sejmowej i normalnie, w pełnym składzie pracował, za dwa-trzy miesiące mógłby rozpatrzyć także tę ustawę. I uchylić, jeśliby uznał ją za niekonstytucyjną.

Ma pan jakąś teorię, dlaczego tego nie zrobił ?

Chodziło o demonstrację, że Trybunał jest ponad prawem i może robić, co chce. A jeszcze szerzej to był przekaz od pewnej grupy społecznej, która mówi Polakom, że ona tu rządzi, niezależnie od wyniku wyborów. Ten establishment, wyrosły z tego skrajnie toksycznego procesu tworzenia nowej elity III Rzeczypospolitej, żyje w przekonaniu, że żadne wybory nie mogą mu odebrać władzy, że jest ponad to.

W tym kontekście nasuwa się pytanie o demonstracje KOD, których pan się ponoć -jak twierdzą media liberalne - bardzo obawia.

Nie boję się tych manifestacji, bo wiem, jak ograniczony jest ich rozmiar, wiem, kto tam chodzi, widzę ich zachowanie. To maszeruje post-PRL, rozwścieczony zmianami, przerażony tym, że może być inaczej niż dotąd. A za nimi środowiska artystyczne i medialne, do których płynęły ogromne pieniądze, a teraz popłyną być może gdzie indziej. To wszystko to naprawdę za mało, by anulować wynik wyborów. Podobnie jest z inspirowanymi przez te same środowiska naciskami na Polskę z kręgów europejskich. To ewidentnie nie działa już na Polaków

Jeszcze kilka lat temu zadziałałoby mocniej.

Niewykluczone. Ale teraz udało nam się pokazać klarowną perspektywę dobrej zmiany, która zdarzy się w życiu wielu ludzi. Już dzisiaj dla pewnej części społeczeństwa 500 zł na drugie dziecko i kolejne dzieci, a w przypadku rodzin uboższych na każde, to bardzo konkretna zmiana. I bardzo się z tego cieszę, bo uważam ten projekt za swoje własne dziecko.

W mediach krążą plotki, że pomysł podrzucił panu jakiś biznesmen.

Całkowita bzdura. Pomysł się narodził, bo szukaliśmy sposobu wsparcia rodzin, wysłania jednoznacznego impulsu w tej sprawie. Zaczynaliśmy analizy nawet od większych kwot, ale tego budżet już by nie wytrzymał. Ostatecznie stanęło właśnie na 500 zł.

Sporo było jednak prób, by to rozmyć, utopić w biurokracji, by dać tylko najuboższym, co zmieniłoby projekt prorodzinny w kolejny dodatek socjalny.

Musiałem to rzeczywiście przełamywać. Nie jestem zwolennikiem rozrzucania pieniędzy, ale ludziom wychowującym więcej dzieci należy się pomoc. Powód jest zarówno ekonomiczny, bo to duży wysiłek, jak i moralny, bo państwo musi wysłać sygnał, że mu na tym zależy. Dzieci żyjące dziś w lepszych warunkach będą lepszymi obywatelami Rzeczypospolitej. Powodów, by w tej sprawie mierzyć siły na zamiary, a nie zamiary według sił, jest wiele.

Przyszłe wybory parlamentarne mogą być jednocześnie swoistym referendum w sprawie kontynuacji programu 500 + ?

Sądzę, że będzie to dużo szersza paleta spraw, która pokaże, że z jednej strony są ci, którzy chcą, by było jak poprzednio, a z drugiej - jesteśmy my, którzy staramy się dużo zrobić.

Nie obawia się pan, że wysiłek związany z programem 500 + wyczerpie całą energię tej ekipy?

Nie obawiam się. Straszą nas ciągle, że to się zawali, tamto się zawali. Nic się nie zawali, jeśli będzie robione z odwagą, ale i z głową. Podobnie z minimalną płacą 12 zł za godzinę, choć to trzeba będzie twardo egzekwować. Sądzę, że udało nam się też przekonać Polaków, że to, co robimy, jest całkowicie normalne w większości państw europejskich. Że troska, by ziemia była w rękach narodowych, a lasy były chronione przed prywatyzacją, to jest coś uważanego za oczywistość np. we Francji. Nie wiem, dlaczego część establishmentu uważa, że Polacy na to nie zasługują. Nie robimy nic niezwykłego, zaczynamy działać jak normalne państwo, a nie obszar, gdzie każdy może wchodzić i żerować na obywatelach.

Polacy to odrzucili, ale odrzucili też zachłanność władzy i afiliowane przy niej grupy interesów. Pan ukuł kiedyś, przestrzegając przed patologiami w idącej po władzę AWS, określenie „TKM". To jest dziś zagrożenie dla rządów PiS? Mogą się i w tej ekipie pojawiać takie patologie?

Mogą. Nie ma co ukrywać, że żaden obóz nie jest całkowicie odporny na takie pokusy, wszędzie mogą się znaleźć ludzie zachłanni albo podatni na korupcję. Na rządzie spoczywa odpowiedzialność za powstrzymanie takich zjawisk. Nigdy nie miałem przesadnie idealistycznej wizji również własnego obozu, zwłaszcza po tym, jak się okazało, że nie da się zbudować wąskiej, w pełni sprawdzonej, partii kadrowej. Musieliśmy się otworzyć i wiemy, że zło może dotknąć także nas. Ale tym się różnimy od poprzedników, że będziemy je zdecydowanie zwalczali. I mówię jasno, że tego oczekuję od rządu i pani premier, choć nie chcę się ustawiać w pozycji recenzenta rządu.

Dlaczego nie?

Bo nie ukrywam, że miałem na kształt tego rządu pewien wpływ i ponoszę za jego działania pewną współodpowiedzialność.

Relacje z premier Beatą Szydło są dobre?

Pani premier na pewno tym premierem chce być. I przeświadczenie, że ja panią premier wzywam i mówię jej, co ma zrobić, jest nieprawdziwe. Nie chciałem być zresztą drugim Krzaklewskim. Uważam, że pani premier rządzi na własną odpowiedzialność.

A prezydent? Wyraźnie polemizował pan z Andrzejem Dudą 10 kwietnia na Krakowskim Przedmieściu w sprawie wybaczenia win związanych z tragedią smoleńską.

Nie polemizowałem z panem prezydentem, tylko powiedziałem to, co uważałem za słuszne. Można potraktować to jako uzupełnienie, ale oczywiście ktoś mógł pewną rozbieżność dostrzec. Chciałbym jednak, by było jasne, że na Pałac Prezydencki nie mam najmniejszego wpływu. Najmniejszego. Zupełnie.

Czy to dobrze, czy źle?

Nie wiem, czy to dobrze, czy to źle, ale to jest fakt. Tam dbałość, by być oddzielnie, samodzielnie, autonomicznie, jest bardzo silna. Była zresztą od samego początku, pojawiła się jeszcze w kampanii wyborczej. Ja to zaakceptowałem, choćby dlatego, że nie miałem innego wyjścia. Ale w związku z tym proszę mnie nie wiązać z tym, co tam się dzieje, bo tego związku nie ma. Rząd to co innego, na rząd mam pewien wpływ.

Czyli są napięcia w relacjach z Pałacem Prezydenckim?

Panowie, nie ma sensu mówić w tej chwili o jakichkolwiek napięciach. Jest sytuacja, którą ja szanuję, że prezydent chce być samodzielny. Chyba go bardzo bolą te opowieści, że może być od kogoś zależny, jego otoczenie jakoś wyjątkowo to przeżywa. Szanuję to, ale chcę, by było jasne: prezydent to prezydent, ja to ja.

Myśli pan już o kolejnej kadencji?

Każdy czasem wybiega myślą w przód. Szansa jest, ale pod warunkiem prowadzenia energicznej polityki i odrzucenia źle rozumianych ambicji. To da wszystkim udział we wspólnym sukcesie.

A porównuje pan czasem komfort obecnych rządów z tymi z lat 2005-2007?

Tego się nie da porównać. Teraz mamy samodzielną większość, wtedy bez przerwy przypisywano nam działania oraz wypowiedzi ludzi i partii, których nazwisk i nazw nie warto już nawet pamiętać. Mówiono nam wtedy, że mamy pełnię władzy, prezydenta i premiera, ale my nie mieliśmy najważniejszej rzeczy: większości w Sejmie.

Dziś ta większość jest stabilna. I staje przed nią pytanie o stosunek do postulatów zwiększenia ochrony życia nienarodzonego. Jaka będzie odpowiedź?

Na pewno trzeba zatrzymać proceder uśmiercania dzieci, które mają różne wady rozwojowe. To jest coś nieludzkiego i z tą eugeniką trzeba w Polsce skończyć. Dalej posunąć się, w moim przekonaniu, nie można. Niektóre wypowiedzi wzywające do wyłączenia także tych przypadków, gdy chodzi o ratowanie życia kobiety lub ciążę z gwałtu, sprawiają w mojej opinii wrażenie nakręcające drugą stronę. Także wielu księży, z którymi rozmawiam, podziela opinię, że efektem penalizacji tych wyjątków może być za kilka lat aborcja na życzenie. Są zresztą pewne granice działania państwa. Państwo nie może nakazać umrzeć kobiecie, która chce ratować swoje życie. Po prostu nie ma takiego prawa. Nie ma też prawa nakazać urodzić zgwałconej nastolatce.

Zmieńmy temat. Za nami szósta rocznica tragedii smoleńskiej. I powszechna świadomość, że nie udało się drugiej stronie sporu politycznego zgasić tej pamięci.

To dla mnie satysfakcja. Gdy przemawiałem na Krakowskim Przedmieściu, nie widziałem końca tego zgromadzenia. Ale pamiętajcie, panowie, że dla mnie ten dzień rocznicowy jest zawsze bardzo smutny. Dobrze, że mój śp. brat i moja bratowa, i wszyscy, którzy tam zginęli, są pamiętani. Teraz trzeba zrobić kolejny krok - zbudować pomniki ofiar tragedii i prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Trzeba je zaprojektować, wyznaczyć miejsce, uzgodnić wszystko z konserwatorem zabytków.

Ten stołeczny nie ma zamiaru wyrazić zgody.

Słyszałem, że pani Gronkiewicz-Waltz zarzeka się, iż za jej kadencji żaden pomnik tam nie powstanie. Cóż, zobaczymy. Jednak mam informację, że nadzór nad Krakowskim Przedmieściem przejmie wojewódzki konserwator zabytków, i liczę na to, że porozumienie będzie jednak możliwe.

To będzie konkurs międzynarodowy?

Byłoby to cenne, ale zależy nam też na czasie. Za rok pewnie nam się nie uda ich postawić, ale za dwa lata już powinny stać. Okazałe, lecz wpisane w charakter miejsca. Pomnik ofiar smoleńskich przy kościele seminaryjnym, tuż przy Pałacu Prezydenckim, a pomnik śp. Lecha Kaczyńskiego niedaleko pomnika Józefa Piłsudskiego, patrzący na pałac. Tak bym to widział, ale jak będzie - zobaczymy. Teraz zawiązuje się komitet budowy pomników, ruszy zbiórka pieniędzy.

Charakterystyczne, że znowu najmocniej wyszydzają tę ideę, obok oczywiście gazety Michnika, media niemieckie wydawane dla Polaków.

No tak, widzę, co się wyprawia w „Fakcie" i innych mediach niemieckich w Polsce. To strasznie smutne, ale cóż, musimy kiedyś doprowadzić do repolonizacji mediów. Media, redakcje to są mózgi społeczne i nie mogą być pod zewnętrzną kontrolą. I niech Niemcy nie krzyczą, bo u siebie tego pilnują. Kiedyś Anglicy kupili tam jedną gazetę, krzyk podniósł się wtedy taki, jakby wybuchła III wojna światowa. I transakcja została anulowana. Podkreślam, że nie ma to nic wspólnego z pluralizmem, który jest wielką wartością. Kapitał w mediach ma jednak narodowość.

A telewizja publiczna się panu podoba?

Przyznam, że rzadko niestety oglądam. Czasem powtórki wieczorem. Jednak ci, którzy oglądają, mówią, że został przywrócony w niej elementarny obiektywizm, że każde ważne środowisko ma głos.

Prezes Kurski może się czuć bezpiecznie?

Panowie, generalnie nikt nie może się czuć bezpiecznie. Każdy na każdym stanowisku musi się starać, każdy musi wiedzieć, że zostanie oceniony.

Pan podobno ogląda najczęściej rodeo?

Obok polityki to lubię w telewizji najbardziej. Bo to zabawne. Strasznie mnie bawi ten opis byka, jakby był człowiekiem. Ma takie cechy lub inne, charakter, lepszy albo gorszy dzień. Bardzo lubię zwierzęta i to podejście jest mi bliskie.

Polityka to takie rodeo?

Też. I dość długo udaje mi się już na tym byku utrzymać.

Grzegorz Schetyna z niego spadnie?

Na pewno gdybym ja, kierując partią po utracie władzy, zanotował tak duży spadek w sondażach, gdyby mi się tak wszystko rozpadało, straciłbym stanowisko. Sytuacja Platformy jest bardzo, bardzo trudna i nie wiem, czy będzie w stanie się podnieść. Zobaczymy.

Ryszard Petru i Nowoczesna wejdą w to miejsce?

Nie sądzę, by było to jakieś trwałe zjawisko. Lider tej partii może zna się na finansach, ale w innych dziedzinach widać tak duże luki w wiedzy, że nie jestem pewien, czy można go zaliczyć do inteligencji.

Obserwuje pan konflikty wokół Puszczy Białowieskiej i stadnin koni, w tym tej w Janowie Podlaskim?

To są dwie całkowicie różne sprawy. W sprawie puszczy minister Szyszko ma całkowitą rację. Nie można pozwolić, by ze względu na ideologiczne szaleństwo czy jakieś interesy kornik zjadł ważny element dziedzictwa przyrodniczego. Trzeba zareagować i minister działa całkowicie słusznie. Natomiast w sprawie stadnin nie wzięto pod uwagę ważnego elementu. Otóż Janów to jedyne miejsce w Polsce, a być może w tej części Europy, gdzie spotyka się część międzynarodowego towarzystwa końskiego, którego źródeł można szukać jeszcze w czasach napoleońskich. I tam podjęto decyzje słuszne, zmiana była uzasadniona. Natomiast trzeba się liczyć z pewnymi realiami, rzeczywistość zaskrzeczała bardzo mocno. Cóż, trzeba z tego wyjść i rozpisany konkurs na prezesa tej stadniny jest dobrym rozwiązaniem tej sytuacji.

Na koniec zapytamy o obchody 1050-lecia Chrztu Polski, w których pan wziął udział. Uważa pan, że mimo tych silnych procesów laicyzacyjnych, niesamowitego nacisku kulturowego i prawnego uda się nam zachować chrześcijańską tożsamość?

Na pewno możemy na poważnie spróbować. I sądzę, że nie jesteśmy bez szans. Możemy zobaczyć, co się dzieje, jak ludzie zaczynają żyć bez wartości wyższych -wówczas mechanizmy społeczne powodują zapadanie się takiej wspólnoty. Żadne społeczeństwo nie może dobrze funkcjonować bez elity kierującej się motywacjami wyższymi, ideowymi, niezwiązanymi z bieżącymi interesami.

Lista aktualności