Zmieniamy Polskę na lepsze

- Nie chodzi o to, by zagranicznego kapitału nie było, ale żeby rozwijał się kapitał rodzimy, zdolny do konkurencji na międzynarodowych rynkach. Kapitał zagraniczny może być bardzo pozytywny. Model rozwoju Singapuru to przyciąganie kapitału zaangażowanego w wysokie technologie. To jest jak najbardziej racjonalne. A zarazem pozwala zachować i hodować oszczędności krajowe i krajowe przedsiębiorstwa - powiedział Premier Mateusz Morawiecki w wywiadzie dla DGP. 

Krytykuje pan konsensus waszyngtoński także na Zachodzie? A nasze uwielbienie dla Ronalda Reagana, dla Margaret Thatcher?

- W 1991 r. studiowałem we Wrocławiu MBA, gdzie wykładali dawni doradcy Reagana.Byłem wtedy nim zachwycony, chociaż bardziej jako politykiem niż twórcą strategii ekonomicznej. Rozmawialiśmy z dawnymi doradcami Reagana, oni narzekali, że jako prezydent zadłużył państwo. George H.W. Bush kontynuował tę politykę. Oni oczywiście uważali amerykański wolny rynek w skali mikro za zdrowy. Ale wskaźniki makro za niepokojące. Kiedy widziałem rosnący deficyt handlowy Polski, a jednocześnie deficyt budżetowy i deficyt na rachunku bieżącym, odczuwałem niepokój. W skali makro system oparty na konsensusie waszyngtońskim szwankował. A jego wersja polska szwankowała w skali mikro.

Lata 90. były przesiąknięte neoliberalnym klimatem. Nie wierzę, że i pana to nie wciągnęło.

- Wielu ludziom, w tym i mnie, oczy otwierały się coraz szerzej, kiedy patrzyliśmy, jak pod płaszczykiem haseł wolnego rynku następuje uwłaszczenie postkomunistów i osób dokooptowanych do systemu III RP. Wtedy też coraz jaśniejsze stawało się, że pod pozorem obrony państwa prawa, trybunałów, sędziów – tych samych sędziów, którzy jeszcze parę lat wcześniej bronili jedynie słusznej władzy komunistycznej - odbywa się cementowanie zdobyczy pierwszych lat po zmianie ustroju. Brakowało elementarnej równowagi sił w społeczeństwie, co stało u początków wielkiej i niesprawiedliwej przewagi postkomunistów w pierwszych 15 latach wolnej Polski.

Dzieciństwo, wczesna młodość, był pan bity, straszony przez SB, ZOMO. I angażował się pan od najmłodszych lat. To pewnie rzutuje na pana spojrzenie na postkomunistyczne dziedzictwo?

- Rzeczywiście, wcześnie, od 11. roku życia drukowałem „Biuletyn Dolnośląski" w Wilczynie pod Obornikami Śląskimi. Potem batalia o wolność w stanie wojennym. Farba drukarska, starcia uliczne, koktajle Mołotowa, wreszcie publicystyka i walka takim orężem, jakiego się komuna bała: wolnym słowem. Musiałem się opiekować mamą, siostrami. Mama prawie zginęła, kiedy odkręcono jej śruby w kołach od malucha. Tak działali esbecy. Takich zdarzeń, przemocy fizycznej, psychicznej, szantażowania, doświadczyłem rzeczywiście wielu. Staram się o moich przykrych doświadczeniach typu pobicia przez milicję czy SB mówić powściągliwie.

Balcerowicz coś osiągnął, kapitalizm ruszył.

- W wyniku jego doraźnych ruchów związanych z tzw. urealnianiem pieniądza mnóstwo ludzi straciło oszczędności. Setki tysięcy ludzi z PCR-ów znajdowało się z dnia na dzień na marginesie życia społecznego, choć jeszcze w 1990 r. PGR-y osiągnęły zysk. Poza tym bardzo łatwo jest wyprzedawać hurtowo majątek państwa, to potrafiłby każdy. Rolą rządzących jest umiejętne pomnażanie majątku narodowego. Dlatego my dziś, kiedy zapraszamy do Polski inwestorów zagranicznych, to na tzw. green field – proszę bardzo, macie tu pole, stawiajcie fabrykę. Nie wyprzedajemy zakładów, fabryk, banków. I wie pan co? Inwestorzy zagraniczni odnoszą się do tego z uznaniem. Bo sami pochodzą z państw, w których wszyscy wiedzą, że kapitał ma narodowość i stanowi on o sile lub słabości kraju. Piejemy peany na cześć prawie 30-letniego rozwoju. A to wyzbywanie się własności będzie ciążyć na nas przez kolejne 30 lat. Nie przyjęliśmy modelu hiszpańskiego czy fińskiego, a może i nawet południowokoreańskiego. Wobec właścicieli kapitału ustawiliśmy się w roli podrzędnej.

A może był pan Wallenrodem? Wszedł pan do obcego sobie świata, żeby go przekształcić?

- Jeśli już, to czułem się Wokulskim. Polska się kompletnie zmieniła. To nie był żaden wallenrodyzm. To było przejście od romantyzmu do pozytywizmu. No i nie demonizujmy sektora bankowego. Z biegiem lat zmieniał się w większej części na lepsze.

Dlaczego pan nie chciał być ministrem w rządzie PO?

- Nie odpowiadała mi filozofia „nicnierobienia". Brak reform społecznych, zapaść instytucji bez realnej możliwości wpływania na ich naprawę.

Nie ma pan dość tłumaczenia się z własnej drogi życiowej?

- Nie. Raczej jestem radosny z powodu tych zmian, które udało się wdrożyć. A zwłaszcza z powodu 50 mld, które udało nam się uzyskać dla Polaków. Cały czas chodzi o to samo: o naprawę państwa. Zresztą, naprawiamy błędy jeszcze z czasów pierwszej Rzeczpospolitej, kiedy nie dbano o finanse publiczne. Ruch egzekucyjny z XVI w.to naprawa skarbowości, wojska, sądów. Skąd my to znamy. Pytanie Jana Olszewskiego: czyja jest Polska, pozostaje aktualne. Podczas debaty nad wotum zaufania dla mnie mówiłem, że ważniejszym pytaniem jest: jak rządzić, niż: kto ma rządzić. A zarazem, żeby demokracja była autentyczna, nie może być wykluczająca - stąd nasza polityka społeczna.

Całość wywiadu dostępna w najnowszym wydaniu DGP. 

Lista aktualności