Wywiad z Prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim

- Mama - zresztą Tata także miał w tym swój udział - zbudowała nam świat oczywistości. Od dzieciństwa wiedzieliśmy, że PRL to nie jest kraj niepodległy, że komunizm jest nie do przyjęcia, a o wolność Polski trzeba walczyć. Ale całą tę opowieść o sytuacji Polski poznawaliśmy w sposób bardzo naturalny - poprzez opowieści Mamy. Tak często relacjonowała nam różne wojenne wydarzenia, które sama przeżyła lub które były udziałem bliskich jej osób, że my jako mali chłopcy mieliśmy w pewnym momencie poczucie, iż tę wojnę sami przeżyliśmy - powiedział Prezes PiS Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla "Gazety Polskiej".

Obserwując i słysząc o wyjątkowej relacji pomiędzy Panem, Pana śp. Bratem, a Panów Mamą można odnieść wrażenie, iż ona wykraczała poza więź rodzic-dziecko i miała silny wpływ na Panów drogę polityczną. Czy rzeczywiście tak to było?

- Na pewno miała ogromny wpływ na nasze polityczne wybory. Ale przede wszystkim poprzez wychowanie, atmosferę w domu rodzinnym. Mama - zresztą Tata także miał w tym swój udział - zbudowała nam świat oczywistości. Od dzieciństwa wiedzieliśmy, że PRL to nie jest kraj niepodległy, że komunizm jest nie do przyjęcia, a o wolność Polski trzeba walczyć. Ale całą tę opowieść o sytuacji Polski poznawaliśmy w sposób bardzo naturalny - poprzez opowieści Mamy. Tak często relacjonowała nam różne wojenne wydarzenia, które sama przeżyła lub które były udziałem bliskich jej osób, że my jako mali chłopcy mieliśmy w pewnym momencie poczucie, iż tę wojnę sami przeżyliśmy. Mama opowiadała nam o konspiracji, o swoich przyjaciołach z niej. A zdecydowaną większość wojny spędziła w Starachowicach. W Warszawie była dosłownie kilka miesięcy. Nie miała zatem doświadczenia Powstania Warszawskiego, jak Tata. Ale była żołnierzem Szarych Szeregów i brała udział w Akcji „Burza".

Jak zatem zareagowała, gdy Jej synowie włączyli się w konspirację?

- Nigdy nie próbowała nam tego zabraniać czy w jakiś sposób odwodzić nas od tego. Miałem nawet takie poczucie, iż zarówno Mama, jak i Tata patrzyli na sprawę działalności opozycyjnej jak na coś znacznie poważniejszego, niż my ją widzieliśmy. Pamiętam, gdy wraz z Leszkiem szliśmy na strajk studencki w 1968 roku. Byliśmy wówczas zwyczajnymi jego uczestnikami, jak wielu innych. Nasi rodzice widzieli w tych wydarzeniach coś na kształt nowego powstania, a my byliśmy w ich oczach takim kolejnym pokoleniem, które zaczyna walkę o wolną Polskę. Z kolei dla nas ten czas nie miał takiej rangi, nie odczuwaliśmy specjalnego zagrożenia. Po prostu nie mieliśmy poważnego doświadczenia epoki stalinizmu, przecież w tamtych czasach byliśmy dziećmi.

Czy UB przychodziło do waszego domu?

- To w latach 50, się rzeczywiście zdarzało. Nasza sąsiadka została przez nich na jakiś czas aresztowana. Jednak świadomość dziecka, nawet wychowującego się w domu, w którym dużo i bez owijania w bawełnę mówi się o historii, nie ogarnia całości okropieństwa tamtych czasów.

Czasami rodzice, którzy mieli za sobą doświadczenia wojennej konspiracji, nie chcieli opowiadać swoich historii dzieciom. U Pana w domu było zupełnie inaczej.

- Tak. Zarówno Mama, jak i Tata wiele opowiadali. Tata nie miał kciuka i części dłoni. Stracił je pierwszego dnia Powstania. Doskonale znaliśmy okoliczności, w jakich do tego doszło: podczas walki z niemieckim żołnierzem. Przeciwnik trafił w karabin Taty, odłamki urwały mu palec i część dłoni. Niemca zastrzelili towarzysze broni Ojca, a on sam trafił do szpitala - ale dopiero po całym dniu walki. Pomocy udzielała mu ciotka Bronisława Komorowskiego. Po tej historii brał jeszcze udział w Powstaniu. Rodzice nam o tym opowiadali wielokrotnie. O tym i o innych wydarzeniach. Zresztą trudno mi sobie wyobrazić, by mogli milczeć. Tata miał przecież widoczny ślad po udziale w walce - nie miał kciuka prawej dłoni. Pisał, trzymając długopis pomiędzy drugim a trzecim palcem. To w oczywisty sposób wywołało nasze pytania. Poza tym do naszego domu przychodziło wielu znajomych Rodziców. Nieodłącznym elementem tych spotkań były wspomnienia wojenne. Nawet więcej - dość liczną grupą udawaliśmy się zawsze 1 listopada na Powązki Wojskowe. Mama i Tata zabierali nas ze sobą. Dziś dzięki ustaleniom profesora Sławomira Cenckiewicza wiem, iż to wspólne upamiętnianie poległych kolegów zwróciło uwagę Służby Bezpieczeństwa, która rozpoczęła nawet jakieś działania śledcze, podejrzewając, iż jakaś grupa dawnych żołnierzy AK się integruje.

Ile mieliście wówczas lat?

- Siedem, osiem. Zaczynaliśmy szkołę. Tradycja wspólnego nawiedzania kwater powstańczych nie była jedyną. W naszych rodzinnych Wigiliach uczestniczyli także żołnierze AK, przede wszystkim znajomi naszej ciotki, lecz także Mamy z czasów starachowickich. Przyjechali po wojnie do Warszawy, skończyli studia, ale część z nich nie ułożyła sobie życia. I od pewnego momentu wszyscy oni zaczęli być zapraszani na kolację wigilijną. Te Wigilie na Saskiej Kępie, w domu naszej ciotki i wuja, miały również taki wspomnieniowy charakter. Wuj zresztą był niezwykłą postacią. W czasie wojny był autorem wielu grafik i symboli wykorzystywanych przez Armię Krajową. Brał udział w akcji „N", która - w skrócie - polegała na wytwarzaniu fałszywych niemieckich pism opozycyjnych, by wywołać zamieszanie w szeregach wroga. Okazała się również dużym sukcesem, bo Niemcy dali się nabrać i podobno nawet skazali na karę śmierci jakiegoś marszałka „konspiratora".

A czy w czasach Pana działalności konspiracyjnej mówił Pan o wszystkim Mamie?

- Nie. Mówiłem tylko wówczas, gdy istniało prawdopodobieństwo, iż zostanę na przykład zatrzymany. Nie chciałem, by Rodzice martwili się, gdybym nagle nie wrócił do domu.

Czy były takie sytuacje, w których Mama bądź Tata mówili Panu: „nie jedź", „nie idź"?

- Wówczas, gdy zaczęła się już taka regularna praca konspiracyjna, starałem się mówić jak najmniej. Praca w Biurze Interwencyjnym polegała przede wszystkim najeżdżeniu po Polsce. Dzięki prof. Andrzejowi Stelmachowskiemu dostałem pracę w Białymstoku. W razie jakiegoś wyjazdu mogłem zawsze powiedzieć, iż jadę właśnie tam. Dosłownie na palcach jednej ręki mogę policzyć sytuacje, w których oceniłem, że powinienem powiedzieć, bo coś się może niespodziewanie przedłużyć. Tak zrobiłem przed wyjazdem na Śląsk w sprawie Kazimierza Switonia. Zakładałem, że mogę zostać zatrzymany na kilka dni. I powiedziałem.

I jaka była reakcja?

- Byłem dorosły. Rodzice przyjmowali to do wiadomości. Wiem, że się martwili - jak to Rodzice. Ale przyjmowali do wiadomości.

Jak się zakończył ten wyjazd na Śląsk? 

- Wróciłem bez opóźnień. Nic się nie wydarzyło. Choć gdy wysiedliśmy na dworcu w Gliwicach, to weszliśmy na grupę panów, którzy już na pierwszy rzut oka wyglądali na bezpiekę. Bez wątpienia uratował mnie dość mizerny i skromny wygląd. Esbekom wydawało się, że zarówno ja, jak i moi towarzysze wyglądamy na tyle niepoważnie, iż wykluczyli nas z grona podejrzanych. Nawet słyszałem, jak mówili, że to nie możemy być my: „gdzie tacy?" - mówili między sobą. Zresztą jeszcze na dworcu udaliśmy się do baru, czym tylko utwierdziliśmy bezpiekę, iż ktoś, kto chce się ukryć, nie siedzi w takim miejscu, tylko stara się rozpłynąć w tłumie.

Jak zareagowała Pana Mama, gdy obaj weszliście na poważnie, już w zupełnie innych okolicznościach, do polityki?

- Nie była zaskoczona. I akceptowała to. Być może nawet spodziewała się tego na długo wcześniej, bo my zawsze o tym mówiliśmy - szczególnie ja. Sądzę, iż było to dla Niej w pewnym sensie naturalne. Rodzice byli bardzo dumni, gdy zostaliśmy senatorami.

A dużo rozmawiał Pan z Mamą o polityce? Radził się Pan Jej?

- Nie wiem, czy można powiedzieć, iż się radziłem. Po prostu rozmawialiśmy. Dyskutowaliśmy. Wymienialiśmy poglądy. Rodzice byli na bieżąco z tym, co się dzieje w Polsce i na świecie.

Czy Pani Jadwiga Kaczyńska znała się na polityce?

- Interesowała się wydarzeniami, miała swoje zdanie, jednak nie mogę powiedzieć, iż była osobą o silnych zainteresowaniach politycznych - ale rozumiała, o co chodzi w sporze, który toczy się w Polsce. Tata interesował się bardziej i rzeczywiście miał bardzo dobrą orientację. Mama była przede wszystkim oddana literaturze. Przez całe życie i do końca życia. To był Jej świat. Bardzo dużo czytała. Obraz Jej przy biurku z książką mam zawsze przed oczami. Tata także dużo czytał, ale dodatkowo miał doświadczenie pełnienia różnych funkcji kierowniczych. Nie zawsze poddawałem się jego radom, ale z perspektywy czasu dochodziłem do wniosku, że miał rację.

Czy Panów Mama bała się o wasze bezpieczeństwo?

- Czy miała poczucie, iż może wam się coś stać? Tak chyba można powiedzieć, ale też zarówno ja, jak i mój śp. Brat staraliśmy się chronić ją i nie dzielić się informacjami wzbudzającymi niepokój. Nie powiedziałem Mamie o bardzo poważnym wypadku w drodze do Elbląga w dniu podpisania porozumienia tworzącego AWS. A było bardzo, bardzo groźnie i gdyby nie umiejętności mojego kierowcy, a także oczywiście Opatrzność, to było blisko od tragedii. O wypadku Mamie nie powiedziałem.

Dowiedziała się po latach?

- Tak.

Miała o to żal? A może wzięła Pana na dywanik.

- Nie. To nie był ten rodzaj relacji.

Nie wzywała na dywanik?

- W dzieciństwie potrafiła być także surowa. Oczywiście tylko wtedy, gdy poważnie przeskrobaliśmy.

Jak Pani Jadwiga Kaczyńska patrzyła na III Rzeczpospolitą?

- Myślę, że tak jak ja czy mój śp. Brat. Widziała ułomności naszej rzeczywistości i potrafiła je precyzyjnie wskazać. Było dla Niej oczywiste, że z koniecznych zmian po 1989 roku dokonano jedynie dwóch, i to w sposób bardzo ułomny: wprowadzono instytucje demokratyczne i jakoś tam zniesiono ograniczenia, wprowadzono gospodarkę rynkową, ale przecież bardzo niedoskonałą, mówiąc delikatnie. Ale już nie zbudowano nowego aparatu państwa, a tym samym nie rozpoczęto procesu tworzenia nowej hierarchii społecznej, by ograniczyć nomenklaturę i dać szansę na awans innym. To się w Polsce na nasze nieszczęście nie wydarzyło. Mama miała świadomość konsekwencji tych zaniechań. Nie miała także wątpliwości, że brak rozliczenia czasu komunizmu będzie na Polsce ciążyć i choćby blokować szybki rozwój kraju.

Panie Premierze, przyszło Panu przekazać Pani Jadwidze dramatyczną wiadomość o śmierci Syna i Synowej. To na pewno była najtrudniejsza rozmowa w Pana życiu.

- Tak, to ja powiedziałem Mamie o Smoleńsku. Ale nie od razu. Stan Jej zdrowia kompletnie wykluczał taką możliwość, po prostu by tego nie przeżyła. Czekałem ponad miesiąc, aby odzyskała tyle sił, by była w stanie zmierzyć się z tą straszliwą informacją. Robiłem wszystko, co w mojej mocy, by Mamę ratować. Tuż po 10 kwietnia była w tak słabej formie, iż myliła mnie z Bratem. A to nigdy wcześniej Jej się nie zdarzało.

Nawet w dzieciństwie.

- Dokładnie tak. Nigdy nie miała najmniejszych problemów z rozpoznaniem nas. Po prostu spojrzała i od razu wiedziała. Po Smoleńsku kilkakrotnie myślała, że ja to Leszek, a ja to wykorzystałem. Później, gdy Jej stan ulegał poprawie, takie udawanie nie było już możliwe. Ale lekarze uważali, iż czas na prawdę jeszcze nie nadszedł. Wymyśliłem opowieść o wizycie Brata i Bratowej w Ameryce Południowej. O problemach z powrotem, z łącznością. Gdy przestawała dawać temu wiarę, wydrukowaliśmy specjalny numer jednego z dzienników, w którym był artykuł potwierdzający moją opowieść. W końcu lekarze byli bliscy wydania zgody na rozmowę. Przygotowałem się na nią. Przemyślałem. Ale w ostatniej chwili podjęli decyzję, by jeszcze dać Mamie trochę czasu na odzyskanie sił. Gdy w końcu ten moment nadszedł i powiedziałem o śmierci Brata, przeżyła potężny wstrząs. Niemal zapadła się w siebie, cofnęła w walce z chorobą. Do tej rozmowy dokonywała dużych postępów podczas rehabilitacji. Po niej niemal wszystkie dotychczasowe osiągnięcia poszły na marne. Miała wyjść ze szpitala po niecałych dwóch tygodniach, ale gdy dowiedziała się o Smoleńsku, została tam ponad dwa miesiące. W końcu wróciła do domu, ale to był dla Niej i dla mnie okropny czas.

Nie miała żalu, że tyle Pan zwlekał z powiedzeniem prawdy?

- Nie. Wiedziała, że gdybym to zrobił od razu, nie przeżyłaby tego. Trudno mieć żal o to, że ktoś nie chciał zabić. A ta wiedza by ją po prostu zabiła. Nie miałem najmniejszych wątpliwości. Muszę powiedzieć także o tym, że mimo swojego niewyobrażalnego bólu Mama mnie wspierała. Z natury była osobą bardzo wesołą, optymistycznie patrzącą na życie. Wiem, że w chwili poznania prawdy Jej życie bezpowrotnie się zmieniło. Ale walczyła ze swoim bólem, by pomóc mnie. Była silna dla mnie. To najtrudniejszy czas w moim życiu. Tym bardziej że zawsze czuła niepokój o to, by nam się nic nie stało. I nie mam na myśli takiej zwyczajnej troski matki o dzieci. Te Jej obawy wynikały z doświadczeń życiowych mojej Babci, mamy mojej mamy: straciła dwóch mężów i syna. Moja Mama nie chciała tego przeżyć.

Wspomniał Pan, że była wesołym człowiekiem.

- Taka była. Bardzo lubiła śpiewać. Szczególnie przedwojenne i tużpowojenne piosenki. Pieśni patriotyczne. Śpiewała w dwóch chórach. Moja Babcia była niespełnioną śpiewaczką. Miała podobno świetny głos. Mama to zainteresowanie odziedziczyła.

Lista aktualności