Nigdy nie podpiszę dokumentu, który podzieli Europę

- Zasad trzeba bronić. Czasami w ich imię trzeba grać ostro. Ktoś musiał w Unii uderzyć pięścią w stół, zrobić pierwszy krok. Rozumiem, że nieprzychylne nam środowiska na Zachodzie narzucały swoją narrację, nie przyjmując do wiadomości argumentów, które przedstawiłam. Jednak nie może być tak, że nie będziemy mówić o własnych racjach, do których jesteśmy przekonani - powiedziała Premier Beata Szydło w wywiadzie dla "Dziennik Polska Times".

Uważa Pani, że Donald Tusk zaangażował się w grudniu w spór polityczny w Polsce?

- Wiem, że dzień po jego rozpoczęciu przyjechał do Wrocławia i jawnie stanął po stronie opozycji. Już pierwsze słowa jego wystąpienia, gdy powiedział, że musi zmienić jego treść pod wpływem wydarzeń w Warszawie, najlepiej o tym świadczą. Poza tym Donald Tusk nie informował mnie ani innych przedstawicieli rządu czy pana prezydenta o tym, że zamierza ubiegać się o drugą kadencję. Czułam się więc zwolniona z obowiązku wspierania jego kandydatury.

Miała Pani świadomość, jak wysoki będzie koszt polityczny tej strategii, którą przyjęła Pani na szczyt?

- Kolejne rozmowy w UE pokazują, że sytuacja nie wygląda tak, jak mówią nasi oponenci - twarde postawienie naszych postulatów wzmocniło naszą pozycję w Europie. A poza tym pamiętajmy: Donald Tusk to nie Unia Europejska. Fakt że go nie poparliśmy, nie oznacza, że chcemy wyjść z UE, co sugeruje opozycja. Natomiast głośno pytamy, dlaczego doszło do Brexitu - bo tej refleksji u przywódców europejskich brakuje. Obowiązuje status quo.

Mamy wrażenie, że według Pani wokół szczytu wszystko poszło dobrze, tylko partnerzy z UE nie zrozumieli intencji rządu. Dobrze to rozumiemy?

- Słynne zdanie: „Wy macie zasady, my mamy pieniądze", najlepiej pokazuje, jakie są różnice w mentalności między nami. Nie da się wszystkiego kupić. Zasad trzeba bronić nawet wtedy, gdy jest się samemu. Ale gdybym miała pojechać jeszcze raz na ten szczyt, podjęłabym taką samą decyzję.

Z jakim hasłem jedzie Pani teraz na szczyt do Rzymu?

- Na pewno hasło, że Polska to Europa, pasuje do tej sytuacji - bo przecież to u nas, w naszej części kontynentu, jest wzrost gospodarczy, jest euroentuzjazm, ale jest także bezpiecznie - to ważne choćby w kontekście ostatniego zamachu w Londynie. Zależy nam, żeby Europa zachowała jedność i przetrwała razem. I zależy nam, by wreszcie odejść od egoistycznej polityki dominujących krajów UE, nastawionej na ich konkretne zyski. Te państwa traktują wszystkich pozostałych członków Unii z pozycji starszego brata, który ciągle wszystkich karci, poucza, traktuje protekcjonalnie, Ale czas takiej Europy się skończył. Unia oparta na lekkim szantażu wobec tych, którzy mieli inne zdanie, ale byli słabsi, dobiega końca.

Przez swą strategię ze szczytu będzie Pani słyszała, że wypycha Polskę z Unii.

- Nie zgadzam się z tym - choć Platforma Obywatelska taką narrację starała się narzucić. To kompletna bzdura. Nie można sprowadzać polskiej obecności w UE do kariery Donalda Tuska. Nie damy sobie wmówić, że rząd PiS chce wyprowadzić Polskę z Unii.

A jeśli tych postulatów w niej nie będzie, podpisu Pani nie złoży?

- Jestem gotowa podpisać deklarację, ale nigdy nie podpiszę dokumentu, który podzieli Europę. Cała Unia musi szukać porozumienia. Gdyby okazało się, że w Rzymie dojdzie do sporów wokół tego dokumentu, to lepiej go nie przyjmować w ogóle. Bo ta deklaracja powinna pokazać chęć wyjścia z impasu, w jakim dziś znalazła się Europa - i ten impas nie jest wywołany przez Polskę.

Pani zaraz usłyszy, że Jarosław Kaczyński przejmuje od rządu politykę zagraniczną.

- To, że lider naszego środowiska odbywa tego typu spotkania, jest normalne. Nie da się oderwać polityki rządu od polityki partii, która ten rząd tworzy i jest jego zapleczem parlamentarnym. Prawdę mówiąc, zaczęłabym się martwić, gdyby prezes mnie nie wspierał i nie realizował tej polityki - bo to by oznaczało, że rząd jest pozostawiony sam sobie. Zresztą rozmów Jarosława Kaczyńskiego z przywódcami politycznymi w Europie będzie więcej, bowiem wchodzimy w okres intensywnych negocjacji wokół Brexitu.

Według Pani Niemcy wpływają na media w Polsce, aby za ich pomocą realizować swoją politykę?

- Rozmawialiśmy na początku naszej rozmowy o tym, jaki jest przekaz w Europie na temat tego, co się dzieje w Polsce. Ten przekaz nie jest, niestety, uczciwy, bezstronny. Jest on nacechowany kalkami, które są dla mnie nie do przyjęcia. A przecież nasz rząd dostał demokratyczny mandat do rządzenia. Tymczasem ktoś z zewnątrz - pod dużym zresztą wpływem polskiej opozycji - zaczyna budować fałszywy wizerunek Polski.

Całość wywiadu dostępna w papierowym wydaniu "Dziennik Polska Times".


Lista aktualności